Ratchet i Clank mają własną Normandię
Czy może być lepszy pomysł na rozpoczęcie gry niż przedstawienie pewnego rodzaju inwazji? Ten motyw doskonale sprawdził się już choćby w Metal of Honor: Frontline/Allied Assault i Darksiders, dynamicznie i efektownie wprowadzając gracza w wybrany świat, przedstawiając bohaterów i budując konkretną atmosferę. Teraz odkryłem, że trzecia część Ratchet&Clank zaczyna się w podobny sposób. I znowu znany schemat się sprawdza.
Inwazja na planetę Veldin na samym początku przygody lombaxa i jego mechanicznego kompana jest nad wyraz wymowna. To w końcu trzecia część produkcji, więc mało kto tak naprawdę nie zna założeń zabawy i potrzebuje powolnego, spokojnego wprowadzenia. Seria jest nastawiona na akcję, trzecia część zamierza chyba dodać temu wszystkiemu jeszcze więcej spektakularności, więc taki motyw to znakomita zapowiedź kolejnych wydarzeń. A spodziewać się po takim początku można wiele, bo Ratchet i Clank szybko trafiają w sam środek spektakularnej bitwy, w której zewsząd śmigają laserowe pociski, wybuchają bomby i eksplodują trafione nimi pojazdy. Wszystko oczywiście nadal utrzymane jest w specyficznym stylu, mnóstwo tutaj humorystycznych akcentów, więc to wojna z przymrużeniem oka. Fani serii mogą po czymś takim tylko zacierać ręce.
I ja też to robię, bo cykl z sympatycznym duetem jest jednym z moich ulubionych. Kosmiczna przygoda, w której zwiedza się mnóstwo planet i różnych środowisk przemawia do mnie jak mało co. A R&C to też dobrze wyważone proporcje pomiędzy strzelanką, platformówką i grą logiczną, świetna oprawa audiowizualna oraz mnóstwo rzeczy do odkrycia, usprawnienia lub zdobycia. Przy pierwszych dwóch częściach bawiłem się świetnie i bardzo długo, w sumie chyba nawet ponad pięćdziesiąt godzin. Trójka nie powinna wypaść w tym temacie wiele gorzej. Ale czy tak będzie na pewno pokaże czas. Kolejnych tekstów o Up Your Arsenal! spodziewajcie się niedługo.