Moja kariera w FM 2016 #31: Cytryna czy pomarańcza?
Lubię i potrafię myśleć pragmatycznie. Dlatego próbuję nie robić sobie niepotrzebnie wrogów, ostrożnie wyrażam opinie i staram się dużo słuchać, a nieco mniej mówić. Nie wszyscy w Paris FC prezentowali takie podejście. Niektórzy potem ponosili tego konsekwencje.
Od momentu słynnej kłótni z Edwinem Zelaznym minęło już dobrych kilka miesięcy. Bramkarz obruszył się na brak występów w pierwszym składzie i zdecydował się ograniczyć relacje ze mną do niezbędnego dla współpracy minimum. Wszyscy koledzy w kadrze i członkowie sztabu szkoleniowego, a nawet średnio ogarnięci obserwatorzy Ligue 1, byli w stanie zauważyć, że między nami coś nie gra. Nie przywiązywałem do fochów Zelaznego specjalnej wagi. Był drugim bramkarzem i z racji swojego podejścia do zawodu raczej miał nim pozostać. Jego pech polegał na tym, że zażądał wystawienia na listę transferową, potem zrobił wiele, by mnie do siebie zniechęcić, a na koniec doznał poważnej kontuzji. I pojawiła się patowa sytuacja, w której potrzebował klubowego wsparcia, także mojego. Nastawienie zmieniło mu się szybko, choć łatwo było rozgryźć, że to tylko gra. Edwin akurat francuskim DiCaprio czy Nicholsonem nie był. A teraz próbował wcisnąć mi cytrynę i wmówić, że to pomarańcza.
Po ledwie miesiącu rywalizacji zostawałem więc z jednym sensownym bramkarzem w kadrze. Nie to wywołało jednak największy popłoch w sztabie szkoleniowym. Dla moich współpracowników prawdziwym armageddonem była kontuzja Hichama Khalouy, naszego motoru napędowego z poprzednich rozgrywek. Dwa miesiące bez czołowego snajpera i asystenta. Przerażająca wizja. Byłem jednak przygotowany nawet na tak czarny scenariusz. Zmienników na prawe skrzydło nie brakowało. Dla Rodrigo Bongonguiego, który zaczynał już dopraszać się o swoją szansę, otwierała się furtka do podbicia Ligue 1. Choć technicznie wyglądał on gorzej od marokańskiego kolegi to nadrabiał braki walecznością i atutami fizycznymi. Bez specjalnych ceremonii wskoczył więc do pierwszego składu. W gotowości pozostawali jeszcze wszechstronni Foglia, Alexis Zapata czy dostępny w już naprawdę podbramkowej sytuacji, pan i władca francuskich skrzydeł we własnym mniemaniu, Romain „co rusz kontuzjowany” Grange.
Nerwowość nie trwała długo, bo Bongongui wziął na siebie ciężar odpowiedzialności i szybko zaczął wywiązywać się ze swoich obowiązków naprawdę dobrze. Na powrót mojego podstawowego prawego skrzydłowego nie musiałem więc wyczekiwać z aż takim wytęsknieniem. Niestety moja ostrożność w wydawaniu pieniędzy sprawiła, że znowu musiałem martwić się o gole. Fauvergue wyraźnie już odstawał od pierwszoligowego poziomu z racji gorszych możliwości motorycznych. Z kolei Muratović i Legaz, choć młodzi i utalentowani, nie potrafili przechytrzyć starych lisów z defensyw przeciwnika. I znów tych goli dla Paris FC brakowało. O tyle było spokojniej tym razem, że padało ich wystarczająco wiele, by zapewniać klubowi w miarę regularne punkty i utrzymywać go w okolicach środka stawki. Bezpieczne czterdzieści punktów na koncie mieliśmy już na wyciągnięcie ręki w okolicach lutego 2019 roku. Do tego robiliśmy dobre wrażenie, pokonując kolejne przeszkody w Pucharze Francji. Los był łaskawy, bo rzucił nas naprzeciw słabszych kadrowy Evian czy Laval. Stan konta tymczasem systematycznie rósł, a ja mogłem powoli planować rozpoczęcie kolejnej fazy przebudowy mojej drużyny.
Jakie zmiany czekają Paris FC? O tym przekonasz się, śledząc cykl Moja kariera w FM16. Nie przegap kolejnych odcinków – informacje o nich znajdziesz na Facebooku i Twitterze.