Red Dead Redemption 2 #4: Polowanie z Hoseą
Dni zaczynały zlewać się powoli w jedną całość. Codziennie rano pomagałem w pracach obozowych, przenosząc bele siana dla koni i wory z ziarnem dla Pearsonsa. Później jechałem do miasta coś zjeść i zebrać długi od kolejnych naiwniaków złapanych przez Straussa. Wieczorami, wracając do obozu, polowałem, starając się regularnie dostarczać prowiant dla towarzyszów.
Wpadałem w niebezpieczną rutynę i najwyraźniej dostrzegł to poczciwy Hosea. Ile znaczą lata doświadczeń. Zaproponował wspólną wyprawę na legendarnego niedźwiedzia. Znał miejsce, gdzie grasuje wyjątkowy okaz. Zaledwie dwa dni drogi od obozu. Nie mogłem i nie chciałem odmówić.
Stary druh Hosea
Wyruszyliśmy o świcie. Rześkie powietrze szybko nas rozbudziło, a widok zielonych pagórków rozświetlanych bladożółtymi promieniami słońce uspokajał i wynagradzał krótki sen. Hosea uparł się jeszcze, żebym w Valentine sprzedał czarnego niczym węgiel konia rasy Shire, z którym nie miał co zrobić. Polecił mi wykorzystać gotówkę na zakup nowego wierzchowca, który zastąpi zdobytego jeszcze podczas pobytu w górniczej osadzie Tenessee Walkera. Próbowałem mu wytłumaczyć, że dobrze mi z tamtym koniem, ale nie chciał uwierzyć. Uparł się i w końcu wymusił na mnie zakup nowego rumaka. Wybrałem najtańszego z dostępnych. Wolałem zachować te kilkadziesiąt dolarów na bardziej potrzebne wydatki.
Podróż z Hoseą zleciała błyskawicznie. Mieliśmy mnóstwo tematów do rozmowy, bo prawdę mówiąc, od ucieczki z Blackwater brakowało nam czasu i swobody na wymianę zdań. Hosea był oazą spokoju, głosem rozsądku w naszym gangu i człowiekiem, który widział i przeżył już naprawdę wiele. Zdania takich ludzi zawsze jestem gotów wysłuchać z uwagą.
Bądź samowystarczalny chłopcze
Dotarliśmy w okolice akwenu, gdy słońce zbliżało się już do linii horyzontu. Została nam tylko kilometrowa podróż wąskimi ścieżkami w dół, nad brzeg ukrytego pomiędzy wzgórzami jeziora. Wybraliśmy punkt z malowniczym widokiem na okolicę, niedaleko drogi. Osłonięci z jednej strony skałami, mogliśmy poczuć się bezpiecznie i zregenerować siły. Podczas nocnego obozowania Hosea przypomniał mi o atutach samodzielnego przygotowywania posiłków nad ogniskiem. Mamy w obozie ludzi, na których pomoc możesz liczyć, ale dobrze jest umieć też radzić sobie w każdej sytuacji – tłumaczył – pamiętaj, że lekarstwa, przynęty na zwierzynę czy posiłki możesz też robić sobie sam. Potrzebujesz tylko składników, ognia i cierpliwości. Wierzę, że akurat ty Arthurze wszystko to masz – dodał. Spędziliśmy ze sobą tego dnia już wiele godzin, ale pewnie nadal rozmawialibyśmy, grzejąc się przy cieple ogniska, gdyby zmęczenie nie zrobiło swoje i w końcu nie zmorzył nas sen.
Obudził mnie głos Hosei, który musiał być na nogach od dobrych kilkudziesięciu minut. Zdołał już nawet zaparzyć dzbanek doskonale pachnącej, mocnej kawy. Pomimo wieku, nadawał tempo, któremu trudno było nadążyć nawet dużo młodszym mężczyznom. Pospieszył mnie i nie pozwolił zbyt długo delektować się ciepłym napitkiem i widokiem jeziora poniżej. Zebrałem rzeczy do juków i wyruszyliśmy drogą w dół, aż nad sam brzeg akwenu.
Hosea szybko naprowadził mnie na pierwszy ślad obecności niedźwiedzia. Ślady na piasku sugerowały, że rzeczywiście mamy do czynienia z potężną bestią. Podążyliśmy ich tropem w stronę górskiego masywu, mijając porzucone części ryby czy odchody drapieżnika. Hosea zasugerował, że możemy spróbować szczęścia z przynętą lub rozdzielić się i obejść teren z dwóch stron. Wybrałem pierwszą opcję. Wolałem mieć staruszka u boku, dla swojego i jego bezpieczeństwa.
Śmierć w oku
Przynęta leżała przy kamieniach dobre kilka minut. Zniecierpliwiony Hosea zapytał, czy na pewno dobrze przygotowałem mięso. Byłem pewien, że tak, ale znowu to samo byłbym w stanie przysiąc przed Dutchem w kwestii tych ładunków wybuchowych podczas niedawnego napadu. Doświadczony myśliwy postanowił sprawdzić pułapkę, a ja go nie powstrzymałem. Niedługo później gorzko tego pożałowałem.
Gdy tylko nacięliśmy mięso, z wysokiej trawy wynurzył się pędzący w naszym kierunku niedźwiedź. Wyglądał tak, jakby przestraszył się, że zabieramy mu smakowity kąsek i postanowił nas powstrzymać. Był wielki, brunatny i łypał groźnie jednym okiem. Drugie miał zamknięte, a przez pół pyska przechodziła długa i gruba szrama. Stoczył w swoim życiu już niejeden pojedynek i widok rewolwerowca nie robił na nim żadnego wrażenia.
Jak na złość nie miałem przy sobie nic poza sześciostrzałowym rewolwerem. Karabin pewnie i tak by się nie przydał, bo nie zdążyłbym go użyć. Bestia nie zastanawiała się zbyt długo i ruszyła w moim kierunku. Po ledwie dwóch krokach, podskoczyła i zrobiła potężny zamach prawą łapą. Trzy pociski trafiły ją w pysk i tułów, ale żaden nie był śmiertelny. Dały mi jednak tę potrzebną sekundę, bym zdążył odskoczyć w stronę kamieni. Drapieżnik nie chciał kontynuować pojedynku i zbiegł. Podniosłem się z kamienistego podłoża i spojrzałem w stronę Hosei, który powolnie gramolił się z kolan po mojej prawej. Mieliśmy bardzo dużo szczęścia, że skończyło się tylko na kilku siniakach i strachu.
Z czasem i tak wszyscy przegramy
Żadnemu z nas nie chciało się ścigać zwierza. Marzyliśmy tylko o odpoczynku i powrocie do obozu. Zmęczony i zawiedziony samym sobą Hosea był dużo mniej rozmowny. Wspomniał tylko, że dłużej już nie da rady oszukiwać czasu i wręczył mi mapę łowcy, na której mogę znaleźć wskazówki na następne polowanie. Tobie bardziej się przyda – rzucił. W milczeniu ruszyliśmy w stronę domu. Szkoda mi Hosei. Muszę się przygotować, bo za kilka lat będę w tym samym miejscu, przegrywając walkę z czasem i słabnącym z każdym tygodniem organizmem. Dziki Zachód rzadko kiedy daje takim ludziom drugie szanse.
Red Dead Redemption 2 to utrzymany w klimatach Dzikiego Zachodu sandbox, w którym poznajemy losy gangu Dutcha van der Linde’a. Swoje wrażenia z przygody spisuję w formie notatnika głównego bohatera, Arthura Morgana. Jeśli podoba Ci się ten fanfic, odwiedzaj Gralingrad regularnie, a nie przegapisz kolejnych odcinków. Obserwuj też profile bloga
na Facebooku/Twitterze. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.