Red Steel #7: Sortownia w płomieniach

Spośród dziesiątek różnego typu biznesów, Ryuichi musiał akurat zająć się odpadami. Działalnością cuchnącą i brudną. Idealną, by odrzucać kontrolerów i funkcjonariuszy. Ja niestety ze swojego prywatnego śledztwa zrezygnować nie mogłem, więc właśnie siedziałem w jednym z metalowych wózków na stosie odrażających materiałów do spalenia, czekając aż przewiezie mnie bezpiecznie do innej części zakładu. Wokół biegali spanikowani ludzie gangstera, sprawdzając ciała zastrzelonych wcześniej przeze mnie towarzyszy i szukając wskazówek, gdzie mogłem zwiać.

Opuściłem wózek i ruszyłem w dół zsypem, którym zrzucane śmieci trafiają do dwóch spalarni. Musiałem ostrożnie stawiać kroki, żeby nie stracić równowagi i nie umrzeć w płomieniach. Zadanie nie było łatwe, bo co kilka metrów występowały kolejne palniki, które musiałem wyłączyć. A żeby to zrobić wcześniej należało wyeliminować ich obsługę. Powoli posuwałem się jednak do przodu. Niestety cały obiekt już wiedział o mojej obecności.

Potwierdziły to słowa spikera zakładowej rozgłośni, który ostrzegł swoich kolegów, że zmierzam w ich stronę i poradził, by się właściwie przygotowali. Następnie dokładnie wskazał im moje położenie i jeszcze pocieszył, że właśnie zmierza tam oddział wsparcia, który wypruje mi flaki. Schowałem się za szafkami z prywatnymi rzeczami kilku robotników, gdy do środka wparowało pięciu Japończyków, wywróciło stoły i ustawiło się za taką prowizoryczną barykadą. Jak na oddział specjalny, nie robili wrażenia, bo nie mieli kamizelek i jeszcze posługiwali się pistoletami. Z karabinem w ręku i w dobrej pozycji obronnej miałem nad nimi przewagę. Pierwsi dwaj padli jeszcze za stołami, kolejna trójka podczas pozbawionej logiki szarży na moją pozycję. Wystrzelałem ich jak kaczki. Głośnik radia milczał. Najwyraźniej ci mniej skłonni do spotkania i walki już się ewakuują.

Pokonywałem kolejne pomieszczenia i korytarze, ale po moim celu nie było nawet śladu. Zacząłem podejrzewać, że być może informator Harry’ego coś pokręcił i tylko wpierdzielił mnie na minę. Co gorsza, moi przeciwnicy robili się coraz bardziej zdesperowani i jakby zapomnieli, że pracujemy w obiekcie, w którym dość łatwo o nieszczęśliwy wypadek. Płynący w okalających pomieszczenia rurach gaz nie powinien wydostawać się na zewnątrz. Kwestią czasu było tylko, jak budynkiem zaczęły wstrząsać eksplozje. Początkowo mniejsze, z czasem przybierały na sile, wstrząsając całą konstrukcją. Moment później walczyłem już z szaleńcami otoczony przez płomienie. Wielkie blaszane rury ciągnęły się po obu stronach metalowych pomostów zawieszonych pomiędzy nimi. To nie był bezpieczny teren, a już na pewno dobre miejsca na wymianę uprzejmości za pomocą spluw. W pewnym momencie jeden z wybuchów rzucił mną na kilka metrów. Upadłem na twarz.

Wstałem szybko i po zorientowaniu się w sytuacji, ruszyłem po schodkach na górę, mijając dwóch większych pechowców. Chcąc dostać się na drugą stronę musiałem przejść po wąskim przesmyku. Nie było czasu na namysły, więc żwawo postawiłem pierwsze kroki, gdy po drugiej stronie piętnastometrowego przejścia pojawili się dwaj wrogowie w białych kombinezonach. Jedna z posłanych przez nich kul trafiła mnie w nogę. Straciłem równowagę i runąłem w dół.

Pospieszna ewakuacja

Zbudziłem się na pomoście. Kolejna wizja? Nie było czasu na rozważania, bo temperatura wokół rosła zbyt szybko i robiło się mało komfortowo. Doszedłem do wąskiego przesmyku i postawiłem jeden krok. Gdy mignęły mi dwie sylwetki nadbiegające po drugiej stronie, szybko się cofnąłem i ukryłem za kolankiem jednej z rur. Zmieniłem broń na karabin snajperski i celnymi strzałami posłałem ich do piachu. Ledwo znalazłem się za następnymi drzwiami, gdy ogromna eksplozja poruszyła całym budynkiem, jakby dziecko bawiło się zabawkowym domkiem. Za moment zawył dziwnie spóźniony alarm, a z okien wyleciały naciśnięte przez płomienie szyby. Biegiem wskoczyłem do pokoju przede mną. Rozgrzana krata pod stopami zaczynała parzyć nawet przez buty. Tymczasem po drugiej stronie stał jakiś psychopata z mieczem. Ostentacyjnie zniszczył kontroler drzwi do windy i odwrócił się do mnie. Zginiesz tutaj psie, nawet jeśli wygrasz ten pojedynek – krzyknął. Wyciągnąłem miecz i podbiegłem, by możliwie jak najszybciej zakończyć starcie. Poszło nawet szybko i sprawnie. Rozbrojony pokonany nie błagał o życie. Pogodził się już, że tutaj umrze. Ja nie miałem takich planów. Zorientowałem się, że winda ma na suficie niewielki otwór, przez który mógłbym wejść do środka i aktywować podnośnik. Wskoczyłem na gzyms po drugiej stronie i przytulony do ściany prześlizgnąłem się do swojego wyjścia ratunkowego.

Podróż windą dłużyła się niemiłosiernie. Mechanizm ospale wciągał klatkę ze mną w środku metr po metrze. Wokół widziałem ogrom zniszczeń i biegnących do wyjścia awaryjnego pracowników, którzy przekrzykiwali się i ostrzegali. Choć przez moment nikt w placówce nie myślał, że jego najważniejszym życiowym celem jest pozbawić mnie życia. Dopiero na górze, gdy winda osiągnęła swój cel dwóch facetów w białych kombinezonach ochronnych przypomniało sobie, że powinni mnie zlikwidować. Szybkimi seriami rozwiązałem za nich problem ewakuacji. Nigdzie wokół nie widziałem jednak drogi wyjścia. Sporej wielki drzwi stały zamknięte, a elektroniczny zamek nie reagował. Obok była lekko zniszczona już kratka do systemu wentylacji. Nie było wyjścia, ruszyłem śladem Bruce’a Willisa ze Szklanej Pułapki.

Nie wiem skąd, ale przeciwnicy wiedzieli, że przebijam się wentylacją i raz po raz dziurawili ją pociskami. W dwóch miejscach wybuch urwał część przejścia, odkrywając mi widok na strzelców. Nie zmarnowałem tej okazji. Od źródła światła dziennego dzieliły mnie metry oraz jeden niedziałający wiatrak. Jak go pokonać? Jak się przebić? Odpowiedź nie była potrzebna. Wybuch za plecami zmienił mnie w kulę, która staranowała barykadę i wylądowała na zewnątrz.

Ocknąłem się na nad wodą, na twardym skalistym podłożu. W głowie szumiało, a plecy jeszcze wspominały niedawne uderzenia. Podniosłem się na tyle szybko, na ile mogłem. Postawiłem pierwsze kroki, zmierzając w stronę stojących na prawo od zniszczonej wybuchem wentylacji kontenerów. Ledwie po kilku krokach natknąłem się na trzy postacie. Dwóch mężczyzn prowadziło przed sobą starszego człowieka, trzymając go na muszce pistoletu. Zobaczyli mnie. Wtedy dopiero mózg zarejestrował, że jeden z nich to Ryuichi. Był szczerze zdziwiony moją obecnością. Ty tutaj, w Tokio?! – zapytał. Nie czekał jednak nawet na odpowiedź, tylko polecił swojemu kompanowi, by mnie wyeliminował. Zdążyłem rzucić się za pierwszą z brzegu zasłonę, gdy wkrótce niebo ponownie przeszyły pociski. W kilka chwil drogę zablokowali mi ludzie gangstera.

Widok zdrajcy dał mi zastrzyk potrzebnej energii. Choć byłem mocno poobijany i poraniony, skoncentrowałem się na tyle, by skutecznie eliminować kolejne cele, blokujące mnie od Ryuichiego. Zostawiane za mną trupy rozwścieczyły mężczyznę, który na moment porzucił swojego zakładnika, by osobiście się mną zająć. Przeliczył się, bo nadal miałem ze sobą karabin snajperki, którego użyłem, przy przedziurawić mu udo. To wystarczyło, by się wycofał i rzucił do desperackiej ucieczki do szykującego się do odlotu śmigłowca. Był jednak zbyt wolny i dopadłem go, gdy wsiadał na pokład. Nie miał wyjścia. Musiał się odwrócić i stawić mi czoła. Zrobimy to w tradycyjny sposób gajinie – rzucił, wyciągając miecz. Wykorzystałem początkowy impet, by zadać mu kilka celnych ciosów. Potem zaczął stosować brudne sztuczki, by odpowiedzieć paroma bolesnymi uderzeniami. Krwawiące udo robiło jednak swoje i na moich oczach tracił siły. Zrobił się zbyt mało ruchliwy, by unikać ataków. Kolejna kombinacja rzuciła go na kolana i zmusiła do błagania o litość. Zacznij gadać – rozkazałem. Szukasz Miyu? Lepiej o niej zapomnij, bo jest już u Tokaia, który przejmuje wszystko należące do Sato. Oddaj mu grzecznie miecz, błagaj o przebaczenie i wracaj do tych swoich Stanów – zakomunikował. Zacisnąłem dłoń na rękojeści katany-giri. W tym samym momencie pocisk przeszył głowę Ryuichiego. Zdążyłem tylko zobaczyć uciekającą sylwetkę w oddali. Ubrany na czarno snajper sprzątnął mi sprzed nosa okazję na zemstę. Szybko, wsiadaj! – krzyknął tajemniczy mężczyzna, który do tej pory był zakładnikiem Ryuichiego. Tak właśnie poznałem Akirę Matsubarę…

Red Steel to wydany ekskluzywnie na Nintendo Wii FPS z 2006 roku, który jako jeden z pierwszych z gatunku próbował wykorzystać właściwości kontrolerów ruchowych. Jak wypada w praktyce? Opowiem wam o tym, relacjonując swoje boje w grze. Obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć żadnych ciekawych treści i dołączyć do jedynej takiej społeczności! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.

<— Poprzedni odcinek Następny odcinek —>

<— Początek serii

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.