Relacja z Warsaw Games Week 2017 – witaj w świecie wirtualnej rozrywki
Warsaw Games Week 2017 za nami. Jak co roku byłem na miejscu, by chłonąć atmosferę wielkiego święta graczy, sprawdzać nadchodzące hity, rozmawiać z pasjonatami i po prostu przyjemnie spędzać czas. Oto moja relacja z WGW 2017!
W tym roku wybierałem się na miejsce z konkretniejszym niż zwykle planem aktywności. Miałem w głowie listę dziesięciu produkcji, które koniecznie zamierzałem sprawdzić i chociażby wstępnie ocenić. Planować było co, bo swoją obecność zapowiedzieli giganci Microsoft, Sony, Nintendo i Cenega, a także koledzy z Gry-OnLine i pomniejsi producenci sprzętu czy gier.
Pierwsza godzina to tradycyjny obchód, by rozejrzeć się w układzie stanowisk, namierzyć potencjalne cele i przeanalizować ewentualną trudność dorwania się do co ciekawszych produkcji. Znowu wrażenie zrobiły rywalizujące korespondencyjnie z poziomu dwóch hal strefy Xboxa i PlayStation – potężne zielona i niebieska moc. Obie przyciągające do siebie i kuszące nowościami. Nie sposób było jednak nie zwrócić uwagę na trzeciego wielkiego gracza – Nintendo w tym roku bardzo pozytywnie zaskoczyło, wystawiając konkretną strefę z dużą liczbą stanowisk 3DS-a i Switcha. Dobrym rozwiązaniem był też system wprowadzony przez Cenegę przy okazji największych hitów – piętnastominutowe partyjki dla grup graczy, które rozpoczynały się równo o każdej godzinie, a także 20 i 40 minut po. Świetna opcja, by pozwolić każdemu sprawnie ograć wszystkie hity.
Hity, hity, wszędzie hity na Warsaw Games Week 2017
Po zakończonym „okrążeniu kontrolnym”, ruszyłem na łowy. Zacząłem tradycyjnie od PlayStation, które od początku WGW nie zawodzi. Jak nie rzuca serią nadchodzących hitów, to zaprasza do świata VR. Tym razem jakby połączyło swoje projekty z poprzednich edycji. I tak można było sprawdzić w 4K Wipeouta i Knacka 2, stanąć do sieciowych zmagań w Battlefroncie II, ograć wreszcie Detroit: Become Human, ale też pobawić się w wirtualnej rzeczywistości. Czułem, że z goglami na głowie, z kierownicą w rękach i w wyścigowym fotelu zmienię swój sposób patrzenia na Gran Turismo Sport. I nie pomyliłem się, rywalizację Nissanem 350Z z Mercedesem SLR będę wspominał chyba do końca życia – było tak intensywnie!
Potem czas na zmianę hali, by obadać nadchodzące hity Ubisoftu. Wygodnie, bez dyszących w plecy konkurentów do pada. FarCry 5 – bez zachwytów, bo sporo błędów i braków przeszkadzało w zabawie. Kulejąca strefa trafień, dziwne animacje, kuriozalny sposób prowadzenia auta – no nie tego się spodziewałem. Dużo mocniej wkręciłem się w South Park: Fractured But Whole, które od początku zalewa specyficznym klimatem i dużą dawką humoru, a przy tym ma ten swój sprawdzony, miodny system. Assasin’s Creed Origins też mnie kupił, ale miał stosunkowo łatwo, bo lubię klimaty starożytnego Egiptu. Przepięknie to wygląda, szczególnie gdy kilka godzin wcześniej ogrywało się w domowym zaciszu GTA IV na PS3. 😉
Plan rozsądnego zwiedzania hal punkt po punkcie się w tym momencie posypał, bo tyle dobra było wokół, a czas upływał tak szybko, że przestały mieć znaczenie jakiekolwiek ustalenia. Widziało się interesujący tytuł – ruszało w jego kierunku. I tak rzuciłem się jak szczerbaty na suchary na Ni No Kuni 2, by doznać szoku zmieniającym się w zależności od rodzaju aktywności stylem graficznym tego świetnie zapowiadającego się jRPG-a. A potem cieszyć się jak dziecko sprawiającymi mnóstwo frajdy i przepięknie wyglądającymi potyczkami. Zaraz obok czekał Dragon Ball FighterZ, który w praktyce wypada równie dobrze, co na materiałach wideo. Naprawdę doczekamy się gry oddającej w końcu realia uwielbianego przez miliony anime. Szkoda tylko, że odbiór gry psuły na WGW słuchawki, które nie chciały działać. A bez dźwięku, charakterystycznych odgłosów i okrzyków wojowników, nawet najlepsze akcje robią dużo słabsze wrażenie. Mimo to na plus.
Kilka sparingów rozgrzało palce, więc trzeba było kontynuować serię w Tekkenie 7. Potem zachwycający mrocznym klimatem Evil Within 2, w którego można było grać i grać, a także Shadow of Mordor, który w trakcie walk z przeważającymi siłami wrogami lub w trakcie zwyczajnej eksploracji zamku wprost ocieka miodem. Dalej bardzo klimatyczna i wybijająca się stylem graficznym produkcja My Memory of Us, która może być obowiązkowym zakupem dla graczy spragnionych poważnych historii czy Transference na VR, a więc prawie horror. Wchodzimy w świadomość człowieka, który przeżył osobistą tragedię. Nie lubię tego typu doświadczeń, ale tutaj ten skrupulatnie zbudowaną atmosferę badań i ciekawą historię weterana wojennego chłonąłem jak gąbka.
A na deser niezmiennie wyznaczający trendy platformówkom od dobrych kilkudziesięciu lat Mario na stanowisku Nintendo. I przepiękna Zelda. I Mario z Kórlikami w przeuroczej turowej strategii. I bijatyka z Pokemonami, w którą gra się lepiej niż może się wydawać. W tym roku Ninty było naprawdę mocnym punktem WGW, oferując produkcje wysokiej jakości, bardzo zróżnicowane i po prostu intrygujące. No bo Skyrim na małym ekraniku przenośnej konsoli? Wow!
Już w piątek na Warsaw Games Week 2017 działo się wiele. Od gier uwagę odciągały znakomicie przygotowane cosplaye, konkursy na scenach i mini-turnieje. A to przecież był tylko przedsmak właściwej dawki rozrywki szykowanej na sobotę i niedzielę. Żałować będę zwłaszcza straconej szansy na udział w rywalizacji 2vs2 w zawodach Rocket League. Mogło być zabawnie.
Byłem, jestem i będę
Warsaw Games Week to obowiązkowa pozycja w kalendarzu każdego gracza. Wiem to doskonale, bo w tym roku już po raz trzeci spędziłem w hali Expo XXI w Warszawie kilka godzin, fantastycznie się bawiąc. Wkroczyłem do świata wirtualnej rozrywki i nie chciałem go opuszczać. Na pewno zrobię to też za rok.