Najdziwniejsza pierwsza godzina – wrażenia z Killer7
Bełkoczące duchy, spętany sznurem facet w lateksie, główny bohater z wieloma tożsamości i zabójcy kamikaze, którzy wysadzają się przy ofierze w salwach śmiechu. Świat Killer7 nie jest normalny. To jedna z najdziwniejszych produkcji w bibliotece PlayStation 2 i tytuł z jedną z najwyższych barier wejścia, jakie napotkałem w swojej karierze gracza.
Dzieło Grasshopper Manufacture nie zaczyna się jak typowy hollywoodzki film, który w pierwszej kolejności próbuje wprowadzić widza w dany świat i przedstawić mu bohaterów oraz antagonistów. Pierwsze kroki stawiasz jako czarnoskóry mężczyzna w białym garniturze z wielką walizką w ręce, by moment później w dziwnych okolicznościach zmienić się w kogoś zupełnie innego. Odkrywasz, że możesz poruszać się tylko do przodu i do tyłu, a w niektórych momentach podejmujesz decyzję, w którą odnogę skręcić lub w które drzwi wejść, podświetlając daną opcję na ekranie. Natrafiasz na pierwszego psychopatycznego oponenta, niby człowieka, niby demona. Przełączać się w tryb FPP i ładujesz kilka pocisków we wroga, trzymając przy okazji L1 odpowiedzialne za skanowanie otoczenia. Tylko ta możliwość pozwala ci w ogóle dostrzec przeciwnika. Kilka scen dalej natrafiasz na pierwszego ducha, Iwazaru, który poprzez dziwaczne frazy, bełkocząc, zaczyna powoli, bardzo powoli, objaśniać ci całą sytuację i kolejne elementy gry. Docierasz do pokoju Harmana, w którym zastaje pokojówkę Samanthę (tutejszy save point) i telewizor. On jest w świecie gry kluczowy, bo pozwala wybudzać kolejnych członków tytułowego Killer7, udoskonalać ich umiejętności, a także ożywiać ich w czasie śmierci.
Kim w ogóle jest tytułowa zabójcza siódemka? To znakomici, obdarzeni niezwykłymi umiejętnościami najemnicy, którzy podejmują się różnych zleceń. Duchy? A może wytwory chorej wyobraźni przykutego do wózka inwalidzkiego Harmana? Jego alter-ego? Trudno jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć po pierwszych kilkudziesięciu minutach gry.
Dawno już nie miałem takich trudności w odnalezieniu się w wirtualnym świecie. Killer7 obrosło już w niektórych kręgach kultem ze względu na swoje unikalne elementy, ale nawet osobom świadomym tej „inności” dzieła Japończyków może sprawić kłopoty przedarcie się przez kolejne dziwactwa. Ludzki mózg tak już jest skonstruowany, że dużo lepiej przyjmuje rzeczy i doświadczenia sobie znane, a nowinki z trudem akceptuje. To sprawia, że zainteresować się Killer7 trudno, a przejście pierwszego etapu gry wymaga otwartego umysłu i zaangażowania.
Warto jednak dać projektowi Goichiego Sudy szansę, bo po pierwszych trudnościach zaczyna on intrygować historią i bawić rozgrywką. Bohaterowie są ciekawi, fabuła jawi się na skomplikowaną i potrafiącą zatrzymać przed telewizorem, pojedynki z przeciwnikami są soczyste, a zagadki zmuszają do wysiłku intelektualnego. Za mną dopiero początek, ledwie jedno zlecenie, ale choć pierwsze wrażenie było kiepskie to z czasem Killer7 mnie kupiło. Nie zniechęcajcie się więc na widok specyficznej oprawy i niezrozumiałych początków. Zabójcy zasługują na szansę.
Więcej o Killer7 na pewno jeszcze napiszę w Gralingradzie, więc jeśli temat was interesuje, zaglądajcie i komentujcie.