Moje Najki 2021

Moje Najki 2021

I oto spotykamy się już po raz jedenasty w ramach Moich Najków, a więc corocznego podsumowania minionych dwunastu miesięcy. Tradycyjnie wytypowałem i wyróżniłem rozmaite napotkane podczas tego roku gry, filmy, seriale i książki, przyznając im tytuły w najróżniejszych kategoriach. To nie jest typowe podsumowanie roku, a subiektywny spis wrażeń, którymi chciałbym się z Wami podzielić. Być może posłuży komuś jako inspiracja lub ewentualne ostrzeżenie. Zapraszam do lektury. Zaczynajmy!

It Takes Two screen

Najlepsza gra 2021 roku: It Takes Two

W przypadku Moich Najków rzadko się zdarza, by grą roku została produkcja, która podobne wyróżnienia zbiera też aktualnie w wielu oficjalnych plebiscytach i topkach redakcyjnych. It Takes Two od studia Hazelight była jedną z nielicznych ogrywanych przeze mnie nowości z 2021 roku i bez większych trudności pokonała wszystkich ogrywanych w ostatnich miesiącach konkurentów. Nie mogło być inaczej, wszak mówimy o najlepszym tytule do kooperacji od dekad, który w genialny sposób potrafi połączyć we wspólnej zabawie doświadczonych graczy i osoby tylko sporadycznie sięgające po pada.

Zachwyciła mnie różnorodność wyzwań, którym bohaterowie May i Cody muszą stawić czoła. Doceniam również zaniedbywaną w grach tematykę relacji międzyludzkich i związków, którą autorzy zdecydowali się poruszyć. Spędziłem wiele pięknych godzin u boku żony, bawiąc się w najlepsze i poznając tę historię, podaną z humorem i kreatywnością.

Zapamiętam It Takes Two za liczne zaskoczenia, które wprowadzała co świat lub poziom. Za przepiękne widoki i bajeczne krainy. Za dziesiątki wyzwań kooperacyjnych, które motywowały do współpracy i skutkowały kupą śmiechu. Mógłbym spokojnie przyznać tytułowi wyróżnienia jeszcze w kilku kategoriach, ale ograniczę się tylko do wzmianek, które znajdziecie w dalszej części tekstu. Polecam każdemu, a zwłaszcza tym, którzy tęsknią za starą, dobrą zabawą na podzielonym ekranie lub chcą zainteresować grami drugą połówkę.

Najlepszy indyk: Urban Flow

W tym roku udało się mi skutecznie przeplatać gry duże oraz indyki, więc mogę również przyznać wyróżnienie w kategorii najlepszej mniejszej gry. Tytuł ten wędruje do kapitalnego Urban Flow na Switcha, który przyciągał uwagę od pierwszych trailerów. Nie mogłem więc zacząć swojej przygody na konsoli Nintendo od innej produkcji. Wybór się opłacił, bo choć kierowanie ruchem bywa trudne, to czerpię z tej zabawy i wyzwania mnóstwo radości. Pomaga kreskówkowa stylistyka i kapitalna ścieżka dźwiękowa, która trafia idealnie w gust. Te momenty, kiedy wszystko zaczyna się na skrzyżowaniach idealnie spinać, a w tle jakby perfekcyjnie wpasowuje się w to bit są czymś, czego nie da się opisać słowami. Listopadowo-grudniowe wieczory to zawsze przynajmniej krótka partyjka i jedna lub dwie plansze maksowane na trzy gwiazdy. Zdecydowanie to jeden z ciekawszych projektów logiczno-zręcznościowych ostatnich lat.

Airport Mania WiiWare

Najlepszy zapomniany indyk: Airport Mania: First Flight

Nim w domu zawitał Switch, a serce porwał Urban Flow, tytuł najlepszego indyczka dzierżyła zapomniana produkcja z WiiWare – Airport Mania. Kreskówkowa i prosta pod względem założeń gra, w której kierujemy ruchem lotniczym z poziomu lotniska. Zarządzamy startami i lądowaniami kolejnych maszyn, starając się opanować intensywny ruch na pasach. Aż dziw bierze, że twórcy jeszcze nie przenieśli jej na nowe platformy. To mała beczka miodu, która oferuje tony zabawy pod płaszczykiem prostej formuły. I nawet znalazło się miejsce na wprowadzenie opcji rozbudowy lotnisk przed kolejnymi wyzwaniami!

Najprzyjemniejsze doświadczenie w multiplayerze: Remnant: From the Ashes

Konkurencja była silna, bo w tym roku miałem sporo okazji, by pobawić się w różnych formach gry wieloosobowej. Były potyczki w kanapowym multi w Soul Caliburze VI i liczne rozgrywki przez sieć oraz oczywiście fantastyczne godziny spędzone na przygodzie w It Takes Two. By nie powtarzać nagrodzonych, zawęziłem wybór do dwóch najdłużej ogrywanych produkcji w kooperacji przez internet. Ostatecznie Path of Exile musiał uznać wyższość Remnant: From of the Ashes. Przeważyły konfrontacje z bossami, które były dużo ciekawsze i bardziej angażujące, a i odpieranie hord wrogów potrafiło konkretnie wpompować adrenalinę do krwi.

Najlepsza książka: Czerwony Rycerz / GB Works vol 1

W tym roku starałem się regularnie znaleźć czas na lekturę i w efekcie przeczytałem sporo ciekawych książek. Dwie z nich zachwyciły mnie szczególnie. W kategorii beletrystyki wyróżniam „Czerwonego rycerza” od Milesa Camerona. To pierwsza powieść z cyklu o tytułowym herosie, która wprowadziła mnie w ten świat fantasy i zaskoczyła szczegółowymi, ale też emocjonującymi opisami kolejnych bitew w ramach trwającej wojny ludzi z magicznymi stworzeniami. Spośród książek popularnonaukowych muszę z kolei polecić „GB Works vol. 1” Jeremy’ego Parisha. Jeszcze parę miesięcy temu nie pomyślałbym, że opis pierwszych tytułów wydanych na GameBoya może być tak pasjonujący. Autor zasypał mnie tyloma ciekawostkami i spostrzeżeniami, że pochłonąłem całość błyskawicznie i mam apetyt na więcej.

Genshin Impact

Najbardziej przytłaczająca: Genshin Impact

Długo zbierałem się w sobie, ale w końcu przyszedł moment, by sprawdzić często chwaloną Genshin Impact. Gra jest rzeczywiście przepiękna, świat potrafi zachwycać, ale szybko przekonałem się, że przy ograniczonej liczbie czasu na granie, projekt MiHoYo jest zbyt przytłaczający i czasożerny. Zdołałem ledwie opuścić pierwszą krainę, zbudować wstępny wariant drużyny, którą chciałbym rozwijać, ale nie potrafię się przemóc, by na poważnie ruszyć dalej. Za dużo się dzieje, jest do zebrania, zrobienia i odkrycia, bym w tym momencie mógł z czystym sumieniem kontynuować. Nie pomógł też fakt, że jak na razie moduł kooperacji mocno kuleje, bo może we dwójkę byłoby trochę więcej motywacji do regularniejszych posiadówek z padem w ręku.

Wyróżnienie w tej kategorii wędruje do DragonBall: FighterZ. Bijatyka otrzymuje je za uświadomienie mi na początku roku, że przy obecnie możliwych do poświęcenia nakładach czasu, mogę co najwyżej zbierać baty i rekreacyjnie pojedynkować się z nieznajomymi z całego świata. Nauka combosów i zasad gry to jednak zbyt wysoki koszt czasowy w tym momencie życia.

Grid Autosport screenshot

Najdłużej ogrywana: GRID: Autosport

Z grami AAA jest o tyle trudno, że często oznaczają, w moim przypadku, wielomiesięczne przygody. Taką też rozpocząłem jesienią z GRID: Autosport. Przebudzone nagle wspomnienia z ogrywania serii TOCA na PSX-ie zaowocowały chęcią spotkania z GRID-em na PS3. Dalej poszło już z górki, bo w świat motorsportu nie zagłębiałem się od bardzo dawna. Kariera w produkcji Codemasters pozbawiona jest fabuły, ale tę wyobraźnia tworzy sama, dopisując cechy do kierowców w rodzaju Nathana McKane’a czy Aarona Westleya. Jeżdżę więc w przeróżnych klasach. Od samochodów turystycznych, przez stuningowane pojazdy seryjne, po superszybkie bolidy. Trwa to już parę długich tygodni, a w zabawę wkręciłem się tak bardzo, że radość sprawiają mi nawet walki o pole-position w kwalifikacjach. To pierwsza gra wyścigowa, w której czuję, że naprawdę zależy mi na pozycji startowej, bo ma ona sens podczas zmagań. Jest trudno, ale satysfakcja z realizacji celów zespołowych wynagradza poświęcany czas. To też pierwszy reprezentant gatunku, w którym nie od razu zaczynam bić się o mistrzostwo. Swoje uzasadnienie mają dużo mniej spektakularne osiągnięcia, jak czwarta lokata w klasyfikacji konstruktorów czy miejsce w top 10 generalki.  

Najzabawniejsza gra roku: Hell Yeah! Wrath of the Dead Rabbit

Przyłapany na kąpieli z kaczuszką książę piekieł rozpoczyna krucjatę, by zlikwidować stu świadków tego zdarzenia. A konkretnie czytelników odwiedzających portal, gdzie kompromitujące zdjęcia zostały opublikowane. Humor nie jest tu może najwyższych lotów, ale przerysowane i nieraz obrazoburcze projekty przeciwników oraz dialogi z nimi sprawiają, że można się uśmiać. Takich tytułów brakuje, więc przygodę Asha w stylu metroidvanii, z interesującymi projektami poziomów i soczystym strzelaniem, sprawdzałem z entuzjazmem. Tym bardziej, że to gra utrzymana w rysunkowej stylistyce, która dzielnie broni się przed upływem czasu.

Najlepszy soundtrack: KickBeat

W tej kategorii jest tak naprawdę dwóch zwycięzców. O Urban Flow i kawałkach skomponowanych przez Watermello już wspominałem. Idealnie pasują do relaksujących partyjek, wprowadzając gracza w odpowiedni nastrój, przy którym nawet kolejne powtórki można zaakceptować. A jeśli już zaczyna nam wszystko wychodzić, wtedy soundtrack potrafi stworzyć z grą niezapomniany flow i wprowadzić gracza w trudny do opisania słowami trans. Coś niezwykłego.

Obok Urban Flow wyróżniam ścieżkę dźwiękową gry muzycznej KickBeat, na której znalazły się kawałki Pendulum, Roba Zombie, Marilyna Mansona, P.O.D., czy cudowne „Nine Thou” od Styles of Beyond. Jakże energetyczne to były wieczory z Vitą w dłoniach i słuchawkami na uszach, podczas których spuszczało się łomot setkom przeciwników!

Najbardziej niespodziewana gra z Plusa: Actual Sunlight

O ofercie gier rozdawanych w ramach PS Plusa można by dyskutować godzinami, ale nie miejsce i pora na to. W ramach Moich Najków chciałbym wyróżnić tytuł, który subskrybenci usługi otrzymali w 2016 roku, a który można uznawać za jeden z najmniej spodziewanych i „najdziwniejszych” w tej usłudze. Oto Actual Sunlight, a więc interaktywna opowieść o depresji, w której prosta grafika pełni rolę jedynie trzecioplanową. Godzinne doświadczenie daje do myślenia i jest czymś unikalnym na tle dziesiątek innych produkcji z PS Plusa. Poważna tematyka, wartościowe przesłanie – warto się zainteresować, bo z pewnością w wielu bibliotekach nadal zalega niesprawdzona.  

PES6 PSP

Najtrudniejszy retropowrót: PES 6

W pewnym momencie tego roku zaatakował mnie głód Master League. Wirus znany każdemu fanowi piłki nożnej, który kiedykolwiek zetknął się na dłużej z cyklem Pro Evolution Soccer. Nagle powrócił, a ja postanowiłem go zaspokoić w dość niecodzienny sposób. Odkopałem PES 6 na PSP i postanowiłem znów zbudować skład marzeń, ale tym razem z udziałem gwiazd boisk sprzed lat. Wehikuł czasu zabrał mnie do epoki Szewczenki, Raula i van Nistelrooya, gdzie Higuain i Modrić to ledwie nastoletnie talenty. I byłoby to piękne doświadczenie, gdyby nie brutalność PES 6, który w wersji na przenośną konsolkę jest potwornie trudny. Z jednej strony sztuczna inteligencja, która nawet na normalnym poziomie trudności nie wybacza najmniejszych pomyłek. Z drugiej słabości handheldowej edycji, która dławi się nawet do pokazu slajdów podczas zamieszania w polu karnym. Tak trudnego powrotu do klasycznej gry sprzed lat nie miałem od dobrej dekady.

Najlepszy film: Mission Impossible: Rogue Nation / Robaczki z Dzikiej Doliny/ Hejter / Julie i Julia / Hotel Transylwania 2

Zrealizowałem cel obejrzenia przynajmniej jednego filmu tygodniowo, więc w tej kategorii mam z czego wybierać. Rozstrzał gatunkowy był szeroki, bo lubię poszerzać horyzonty, więc niech nie zdziwi was powyższa lista. Z animacji szczerze polecam „Robaczki z Dzikiej Doliny” oraz „Hotel Transylwania 2”. Dwa różne podejścia do rozrywki, ale oba równie udane i zapewniające sporo uśmiechu. Emocje i adrenalinę znalazłem z kolei w „Mission Impossible: Rogue Nation” oraz „Hejterze”, które trzymały poziom scenariuszowo i sprawiały, że dwie godziny zlatywały błyskawicznie. A w tym drugim przypadku były później też interesujące tematy pod dyskusje. Miłośnikom spokojniejszych produkcji polecam z kolei bardzo ciepłą i sympatyczną „Julie i Julię”, po której ma się ochotę samemu coś upichcić.

Najgorszy film: Były sobie człowieki

Na palcach jednej ręki mogę policzyć filmy, które w ostatnich latach mnie pokonały. Takie, które okazały się tak głupie, nieśmieszne czy żenujące, że poddałem się i wyłączyłem je przed napisami końcowymi. W tym roku takim osiągnięciem może pochwalić się tylko jeden – „Były sobie człowieki”. Żarty szorują po dnie. Fabuła nudzi i odrzuca. Komputerowa animacja nie potrafi wzbudzić sympatii do bohaterów. Okropność. 

Most Wanted hidden cars

Najciekawszy pomysł w grze wyścigowej: Need for Speed Most Wanted 2012

Reboot Most Wanted od Criterion zebrał falę krytyki od graczy, którzy spodziewali się bardziej klasycznego i bezpiecznego powrotu ukochanego tytułu z serii. Pozbawiony tego balastu wspomnień, sam bawiłem się w Fairhaven naprawdę przyjemnie. Walka na rekordy ze znajomymi w ramach trybu Autolog nadawała ściganiu się kolorytu, ale jeśli miałbym wskazać najciekawszą nowinkę z Most Wanted 2012, byłyby to samochody w formie poukrywanych w mieście znajdziek. Rozwiązanie ma wielu przeciwników. Dla mnie stanowiło tymczasem dobrą motywację, by rzeczywiście poznawać przygotowany przez twórców świat i po prostu zjeździć Fairhaven od A do Z.

Najbardziej bezsensowna znajdźka: Assassin’s Creed

Po drugiej stronie barykady mamy za to Assassin’s Creed i jego bezsensowne flagi, które autorzy postanowili poukrywać setkami w Jerozolimie, Damaszku i innych rejonach gry. Lubię znajdźki, jeśli ich poszukiwanie wiąże się z czymkolwiek. Mogą nawet stanowić pretekst, by móc odkryć potencjalnie łatwe do przeoczenia fragmenty mapy. W grze Ubisoftu pełnią rolę zapychacza, taniej próby zatrzymania graczy przy ekranie w zamian za niewiele znaczące trofea. Takim pomysłom mówię stanowcze „nie” i na pewno wolał będę wspominać przygodę Altaira za inne elementy, w tym choćby nadal świetnie wyglądający parkour.

Najlepszy poziom: Cute World z Hell Yeah! / Winter Village z It Takes Two

Wracając wspomnieniami do poziomów, które zapisały się najmocniej w pamięci, znajduję dwa typy warte wyróżnienia. Pierwszy to zimowe miasteczko w It Takes Two – mini-sandbox pełen atrakcji i utrzymany w magicznym klimacie, w którym zrelaksowałem się jak przy rzadko której grze. Drugim jest bajkowa plansza z Hell Yeah! Wrath of the Dead Rabbit, gdzie książę piekieł musi zmierzyć się nie tylko z przytłaczającą słodkością przeciwników i całego miejsca, ale też wsłuchiwać się w poświęconą sobie piosenkę lecącą w zapętleniu w tle. Czegoś takiego nie spotkałem w grach od dawna. Uwaga, hipnotyzuje i potrafi wwiercać się w mózg!

Gambit Królowej

Najlepszy serial: Gambit Królowej

W końcu nadrobiłem zewsząd chwalony Gambit Królowej i podobnie jak tysiące innych widzów, dzięki Beth Harmon zainteresowałem się szachami (choć i tu swój udział miało It Takes Two i jedna z mini-gier). Prowadzona przez kilka odcinków opowieść trzyma w napięciu i przedstawia dyscyplinę sportu w taki sposób, że samemu ma się ochotę zgłębić temat i nauczyć się grać. Świetna ścieżka dźwiękowa doskonale wzmacnia przekaz, gra Anyi Taylor-Joy hipnotyzuje, a odpowiednie tempo nie pozwala choćby przez moment się nudzić. Zachwyty są w pełni uzasadnione.

Największe rozczarowanie serialowe: Altered Carbon sezon 2

Słyszałem sporo ostrzeżeń odnośnie drugiego sezonu Altered Carbon, ale nawet one nie przygotowały mnie na to jak bardzo źle prezentuje się ta opowieść na tle pierwszego sezonu. Joel Kinnaman wypadał o wiele lepiej od Anthony’ego Mackiego, ale to nawet nie różnica aktora, a miałkość scenariusza i beznadziejność efektów specjalnych sprawia, że Altered Carbon traci cały swój klimat. Pomysł zrobienia z tego opowieści o miłości, do tego zbudowanej na tak utartych schematach, nie mógł skończyć się inaczej. Wielka szkoda tak zmarnowanego potencjału.

Najlepsze możliwości kreacji postaci: Path of Exile

Uwielbiam tytuły, które dają mi naprawdę dużą swobodę w kreacji postaci. I nie mam na myśli elementów kosmetycznych, fizjonomii bohatera czy jego ubioru, a możliwości rozwoju umiejętności herosa. Próżno szukać konkurenta w tej kategorii dla Path of Exile. To tam mogłem zrealizować swoje marzenie o wojowniku z nadnaturalną zdolnością regeneracji, którego wspierają magiczne istoty i duchy poległych mistrzów miecza. Mój templariusz stanowi czołg przewyższający zdolnościami Wolverine’a, któremu z pewnością nigdy nie będzie grozić samotność. 😉

Największe pozytywne zaskoczenie fabularne: Transcripted

Od pewnego czasu szczególnie dobrze bawię się przy tytułach, w których autorzy obudowują daną mechanikę tłem fabularnym. Historia nie musi nawet być porywająca i obfitować w zwroty akcji. Z otwartymi ramionami przyjmuję sytuacje, kiedy tryb kampanii próbuje też przedstawić jakieś wydarzenia i postacie. W tym roku nie natrafiłem na żadną produkcję, której fabułę mógłbym wywyższać i zachwalać, ale jako pozytywne zaskoczenie chciałbym wyróżnić Transcripted. Ciekawe połączenie strzelanki i gry logicznej otrzymało od twórców tło w postaci walki ze śmiercionośnym wirusem, który zagraża całemu światu. Całość ograniczała się może tylko do odsłuchiwanych dialogów pomiędzy misjami, ale zostały one napisane i zagrane na tyle sprawnie, że potrafiły zaciekawić i zmotywować do dalszej gry. Oby zawsze twórcom tak się chciało!

Mój rok w liczbach  

Jestem bardzo zadowolony z tegorocznych osiągnięć w aspekcie popkulturowo-rozrywkowym. Regularnie znajdowałem czas na książki, a nawet zacząłem pochłaniać mangi i zrobić pierwszy krok w kierunku powrotu do komiksów. Ograłem w tych dwunastu miesiącach dwadzieścia sześć różnych gier, dając szanse każdej z obecnych w domu platform. Utrzymałem równe tempo oglądania filmów i nadrobiłem kilka pozycji z długiej listy zaległości serialowych. Najsłabiej wypadłem tylko pod względem anime, choć cieszę się, że przynajmniej nie pozwoliłem znowu za bardzo oddalić się One Piece’owi.

Tak właśnie wyglądał u mnie 2021 rok. O blogu i moich projektach realizowanych w sieci zamierzam napisać w innym tekście. W tym miejscu chciałbym jednak serdecznie podziękować każdemu, z kim mogłem podyskutować o grach, filmach, serialach czy książkach. Dziękuję także wszystkim odwiedzającym Gralingrad i komentujących moje materiały. Dzięki za to, że jesteście, bo fajnie jest móc dzielić się z kimś pasją.

Oby 2022 rok przyniósł nam jak najwięcej okazji, by cieszyć się tym, co sprawia nam radość. Tego sobie i Wam serdecznie życzę. Wszystkiego dobrego i szczęśliwego nowego roku!

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.