Moja kariera w FM 2016 #78: Obywatel z czerwoną gwiazdą
Lata temu kibice ligi francuskiej musieli do znudzenia oglądać kolejne triumfy Olympique Lyon. Teraz od dobrych kilkudziesięciu miesięcy trwała dominacja Paris Saint-Germain. Niewiele wskazywało też, by miała szybko się skończyć.
Prowadzone przeze mnie Paris FC prezentowało się dobrze w tych pierwszych miesiącach rozgrywek, ale w bezpośrednim starciu z PSG przegrało. Poza tym, wszyscy to przypominali, poziom prezentowaliśmy może wysoki, ale niewystarczający do walki o mistrzostwo kraju. Podobnie zresztą, jak rewelacyjne Lorient czy solidna od lat Marsylia. Wszyscy mogliśmy prężyć muskuły, ale w kluczowej bijatyce na piłkarskim ringu z mistrzem i tak lądowaliśmy na deskach. Lorient poległo z PSG 0:4. Marsylia powalczyła, wykorzystując lata doświadczeń, ale skończyło się na 0:1 po bramce z rzutu karnego Origiego w 83 minucie. Co gorsza, nic nie wskazywało, by PSG miało zacząć ligowych oponentów lekceważyć. Skauci i trenerzy wykonywali tam kawał dobrej roboty, ściągając kolejne talenty i gwiazdy. Aktualnie serca publiki podbijał chociażby polski boczny obrońca Mateusz Zuber, regularnie łapiąc się do jedenastki kolejki.
Po cichu myślałem o zrzuceniu Paris Saint-Germain z tronu, ale patrząc na obecne możliwości Paris FC zdawałem sobie sprawę, że w tym momencie możemy najwyżej powtórzyć wyczyn Montpellier sprzed kilku lat i raz wystrzelić przed szereg. Nie na takich jednorazowych sukcesach mi jednak zależy, więc swoje aspiracje na razie głęboko schowałem, skupiając się na bardziej realnych celach. Takie rozsądne podejście przyniosło mi do tej pory wiele korzyści, ze zdobyciem zaufania zarządu na czele.
Dobre relacje z prezesem i jego współpracownikami w tym sezonie oznaczały dla mnie m.in. mniejszą presję w kontekście występów w krajowych pucharach. Włodarzom nie zależało na dobrych występach w Pucharze Ligi i Pucharze Francji, bo woleli zobaczyć znowu Ligę Mistrzów na Stade Chariety. Do tej prowadziły tylko Ligue 1 lub Liga Europy. Nikt więc specjalnie się nie przejął, gdy odpadliśmy w Pucharze Ligi na pierwszej przeszkodzie, przegrywając z Lille 2:3. Było blisko dogrywki w tej zaciętej batalii, ale pomimo kolejnego świetnego występu Junga jednak nie daliśmy rady odrobić strat. Nie mogłem przypuszczać, że to spotkanie będzie ostatnim pozbawionym ciężaru gatunkowego.
Gdy tylko zobaczyłem wykaz par w Pucharze Francji, wiedziałem już, że dotychczasowe sugestie od szefostwa są nieaktualne. Derbową batalię z Red Star Paris musieliśmy potraktować równie poważnie, co spotkania ligowe z czołówką i rywalizację w Europie. Prezes potwierdził mi to zresztą dość szybko, w krótkiej rozmowie telefonicznej. Przynajmniej starał się nie zabrzmieć tak, jakbym nie miał najmniejszego wyboru.
Ze swojej grupy w Lidze Europy wyszliśmy ostatecznie na pierwszym miejscu. Nicklas Bendtner otworzył wynik konfrontacji w Danii, ale dobre przygotowanie kondycyjne pozwoliło nam w drugiej połowie odwrócić losy meczu i wykończyć gospodarzy. 3:1 oznaczało zwycięstwo w grupie, ale jak się okazało niewiele pozytywów się z tym wiązało. Niewielka premia finansowa, ale żadnych rozstawień i ułatwień na wiosnę. Szkoda, bo zamiast tej kasy wolałbym gwarancję ominięcia jednego z gigantów. A tych w stawce nie brakowało, bo przez grupy przebrnęły też choćby Barcelona i Manchester City. Obie należały do zdecydowanie najgorszych możliwych oponentów na tym etapie.
I oczywiście pechowa seria w losowaniach Paris FC musiała trwać dalej. Jak nie Red Star, to napędzany petrodolarami Manchester City. Szykowała się gratka dla kibiców, być może futbolowy hit godny Ligi Mistrzów, ale niestety też zbyt szybki koniec przygody w pucharze dla mojej ekipy…
W następnym odcinku spróbuję zaszczepić swoim podopiecznym mentalność zabójców gigantów. Z jakim powodzeniem? Nie przegap nowego epizodu – obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć kolejnych materiałów! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.