Moja kariera w FM 2016 #46: Gdzie Monaco, a gdzie Bayern
Ważne wyjazdowe zwycięstwo nad Lyonem tylko umocniło wiarę we własne siły moich podopiecznych. Początek sezonu potwierdzał, że ubiegłoroczne sukcesy nie były wynikiem przypadku. Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali, jak Paris FC zaprezentuje się w kolejnych dniach swojej piłkarskiej matury. Zdawać ją mieliśmy z Monaco i Bayernem.
Przerwa na mecze reprezentacji, która wypadła akurat pomiędzy trzema trudnymi bataliami, niespecjalnie mi pasowała. Kilku graczy musiało pokonać setki kilometrów, by zagrać w swoich drużynach narodowych. Straciłem m.in. kontakt z Hichamem Khalouą, który w minionych dniach napędzał akcje ofensywne PFC. Szczęśliwie dla mnie, selekcjonerzy Włoch i Chorwacji tym razem nie poczuli potrzeby powołania Calabresiego i Gomelta – dwóch innych gwiazd ze stolicy Francji.
Monaco przyjeżdżało na Stade Chariety w kiepskich nastrojach. Po kilku kolejkach trudno jeszcze kogoś skreślać z walki o mistrzostwo, ale pozycja w środku stawki wyraźnie wskazywała na problemy klubu z księstwa. Goście chcieli się przełamać i zniwelować stratę do czołówki, przede wszystkim uciekających im rywali z PSG i Marsylii. My mieliśmy za cel ich wypunktować i jeszcze bardziej umocnić się w czołówce. Podium nie jest z gumy, a chętnych na ten moment we Francji na miejsca premiowane awansem do pucharów było zdecydowanie zbyt wielu.
Widząc kilku zmęczonych po długich podróżach graczy i mając w perspektywie mecz z Bayernem za cztery dni, posłałem w bój nieco zmodyfikowany skład. Szanse dostał m.in. wyraźnie wkurzony dłuższym przesiadywaniem na ławce D’Arpino, prawoskrzydłowy Bongongui i mający za sobą przełamanie z Lyonem Jung. Liczyłem na zaskoczenie trenera rywali, ale nic takiego nie miało miejsca. Przez ponad godzinę gry na boisku trwała zażarta walka o każdy metr murawy i pod polami karnymi działo się stosunkowo niewiele. Reporterzy byli zaskoczeni pasywną grą przyjezdnych. Nijak nie potrafili oni przedrzeć się przez genialnie kierowaną przez Calabresiego defensywę, w której dodatkowo znakomicie wspierał go Accardi. Włosi kolejny raz pokazywali, jak wygląda perfekcyjna obrona.
Remis niespecjalnie satysfakcjonował kogokolwiek, ale nie skłaniał też nikogo do żadnych desperackich kroków. Na ostatnie kilkadziesiąt minut wpuściłem Mbodjiego i Muratovicia, by złapali trochę gry przed wyjazdem do Monachium. Trenerski nos mnie nie zawiódł. Po znakomitym dograniu pomocnika, nasz Bośniacki snajper wpakował futbolówkę do siatki przy lewym słupku z odległości kilkunastu metrów. Monaco powinno w takim momencie ruszyć, przycisnąć, ale jakby zupełnie się tym faktem nie przejęło. Zabrakło najwyraźniej pomysłu, co zresztą później wytknęli trenerowi przyjezdnych dziennikarze w swoich relacjach.
Dwa triumfy nad Lyonem i Monaco, pozycja wicelidera Ligue 1 – ruszaliśmy do Niemiec w dobrych nastrojach i mając się czym szczycić. Bukmacherzy brali to pod uwagę, pamiętając nasz talent do sprawiania niespodzianek i kursy na zwycięstwo Bayernu ustalili na poziomie 1.50. Dawali wyraźnie znać, że ekipa z Bundesligi może mieć pewne kłopoty, jeśli PFC zagra mecz życia. Do tego mój skład potrzebował jednak wsparcia trenera, a ja wraz ze sztabem doskonale zdawałem sobie sprawę, że zatrzymać doświadczonego wieloletnią walką o najwyższe cele Lewandowskiego nie będzie łatwo. Nie pomyliłem się. Polski snajper ukłuł tego wieczora dwukrotnie, otwierając wynik i zamykając go na efektownym 3:0. Byliśmy tłem dla Bayernu, na co przełożył się też gorszy dzień m.in. Accardiego. Blamażu nie było. Dostaliśmy jednak cenną lekcję i przypomnienie, że do prawdziwej wielkości jeszcze daleka droga.
Czy Paris FC w kolejnych spotkaniach Ligi Mistrzów wypadnie lepiej? Jak będzie szło trzeciej ekipie poprzedniego sezonu Ligue 1 w trwających rozgrywkach 2020/2021? O tym już w kolejnym odcinku. Nie przegap go – śledź profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube.