Moja kariera w FM 2016 #106: Dzieciarnia na wojnie
Typowe wyzwanie trenera drużyny, która gra w europejskich pucharach. Po potyczce w Lidze Mistrzów może wystawić na ligę pierwszy skład, który nie jest w pełni sił lub dać szansę słabszym na papierze zmiennikom. Różne są tutaj szkoły i potencjalne rozwiązania.
Ode mnie wszyscy oczekiwali wybrania opcji numer jeden, wszak Paris FC miało rozegrać prestiżowy derbowy mecz w Ligue 1 na stadionie Paris Saint-Germain. Znając jednak potencjał swojej ekipy i będąc świadomym jej formy, wolałem postawić na zmienników, by liderów zespołu rzucić później na mecz, gdzie trzy punkty będą już obowiązkiem. W efekcie na stadion lokalnego rywala wybiegła drużyna, w której szokowała zwłaszcza linia obrony. Elektryczny od pewnego czasu Del Fabro miał zapanować nad „dzieciarnią”, a więc Ondendą, Wallinem i Combesem. Ktoś mógłby powiedzieć, że posłałem dzieci na wojnę.
W ofensywie jednak wyglądaliśmy solidnie jak zwykle, co zresztą szybko udokumentowaliśmy golem. Khaloua sam wywalczył i wykończył rzut karny już w 3 minucie. Euforia odcięła jednak prąd defensywie, która już kilkanaście sekund później kryła na radar Origiego, pozwalając mu wyrównać. A dalej było już gorzej. Origi dołożył drugie trafienie w 10 minucie, a wszelkie nadzieje kibiców przyjezdnych zakopał pod ziemią strzałem z narożnika pola karnego po długim słupku Depay. Od 64 minuty walczyliśmy tylko o honor i nawet ostatnie pięć minut w przewadze niespecjalnie pomogło nam tę twarz uratować. Kondogbia wyleciał za głupi faul w środku pola w 87 minucie, ale reszta składu cofnęła się i zablokowała nas naprawdę skutecznie. Skończyliśmy z wynikiem 1:3 i tylko jednym celnym strzałem na koncie. Ofensywa w kształcie Khaloua-Zapata-Camara i Ba na szpicy zaczęła z wysokiego „c”, ale potem już tylko przygrywała gwiazdom wieczoru. Dla mnie był to kolejny sygnał, że bez zmian kadrowych się nie obejdzie.
Zima na Ukrainie i nagła śmierć
Z pewną dozą nerwowości wyczekiwałem na losowanie Ligi Europy. Los w tym roku nie jest dla nas przesadnie łaskawy i istniała spora szansa, że europejski puchar będzie naszą ostatnią nadzieją na jakikolwiek sukces w tym sezonie. Modliłem się więc, żeby znowu nie trafić kogoś pokroju Interu na pierwszej przeszkodzie. W 1/16 finału przedstawiciel federacji dobrał nam Szachtar Donieck, a więc ukraińskiego potentata, który rok w rok przyzwoicie radzi sobie na stadionach Starego Kontynentu. W tym roku, tak jak my, musiał ratować się spadochronową ucieczką z Ligi Mistrzów, w której nie podołał rywalizacji z Schalke i Napoli. Ale za to ograł AZ Alkmaar. Mało której ekipie widzi się wyjazd na Donbas Arenę. Nas ta wątpliwa przyjemność czeka w lutym, gdy na Ukrainie trwać będzie jeszcze sroga zima i temperatury bliższe będą biathlonistom niż piłkarzom. Być może jednak wtedy będziemy grać na 110%, próbując jakkolwiek uratować sezon 22/23.
Wiele zależeć będzie od przełomu roku i wyników potyczek w krajowych pucharach. Pierwsza czekała na nas Marsylia w Pucharze Ligi, a więc rozgrywkach, w których od pewnego czasu nie wiedzie się nam zupełnie. Tym razem o odpuszczaniu nie było mowy. Postawiłem na ofensywne ustawienie z dwoma napastnikami, dając ostatnią szansę na rehabilitację Muratoviciowi. Wspierać go miał Ba, który całkiem nieźle spisywał się w roli odgrywającego. Stadion Chariety wypełnił się po brzegi. Nie wyglądało na to, że kibice traktują Puchar Ligi z przymrużeniem oka.
Od 50 minuty przegrywaliśmy, gdy Lucas Ocampos pewnie wyegzekwował rzut karny. Do tamtego momentu obie strony stworzyły sobie po kilka okazji i były podobnie groźne pod bramką rywala. W kluczowej statystyce przewagę osiągnęli jednak marsylczycy. Nie kombinowałem i wpuściłem najlepszych zmienników, jacy tego dnia siedzieli na ławce. Za Muratovicia na murawie zameldował się nasz czołowy snajper Hoda, a środek pola wzmocnił Gomelt. Nie osiągnęliśmy przez to może nagle większej przewagi, ale tu nie liczyło się posiadanie piłki czy liczba wymienionych podań, a tylko i wyłącznie gole. I w końcu ten wyczekiwany, wyrównujący padł. Swoją robotę zrobił Hoda, który poradził sobie z kryjącym stoperem i pewnie przycelował z dwunastu metrów. A więc dogrywka, ku wściekłości i rozczarowaniu przyjezdnych, którzy myślami już byli w autokarze i świętowaniu triumfu w drodze powrotnej na Velodrome.
Dodatkowe minuty nic nie zmieniły. To była dogrywka z gatunku tych, po których tysiące krytykują pomysł przedłużania meczu o pół godziny. Przyszło do serii jedenastek. Gdy w drugiej kolejce Mayke nie trafił w światło bramki, zrobiliśmy duży krok naprzód. Potem jednak ciężaru nie uniósł Calabresi. Ciągle remis.
Nagła śmierć. Dopiero w tamtym momencie zdołał po raz pierwszy dobrze przewidzieć strzał rywala nasz golkiper Sommariva. Można było ruszyć biegiem w stronę unoszącego ręce w górę bramkarza, bo oponenci strzelali jako drudzy.
Zanotowaliśmy bardzo potrzebny i cenny triumf. Nie był to jednak powód, żeby odlatywać, bo tylko wyeliminowaliśmy rywala w jednej z pierwszych rund pucharu. Dzień później odbyło się losowanie kolejnej fazy i okazało się, że na Stade Chariety ugościmy tym razem Lille. Kolejne spotkanie z Cocu, żądnym rewanżu za niedawną ligową porażkę 0:1. A już kilkadziesiąt godzin później UEFA zorganizowała losowanie 1/16 Ligi Europy, przydzielając do siebie poszczególne pary.
Szachtar/Paris FC – Trabzonspor/Catania. Stawka dwumeczu z Ukraińcami właśnie wzrosła.
Nie przegap nowego epizodu – obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć kolejnych materiałów! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.