Moja kariera w FM 2016 #105: Tragikomiczna jesień
Powiedziałem sobie kilka tygodni temu, że dam jeszcze kilka szans Jungowi i Muratoviciowi, ale jakoś nie byłem w stanie się przełamać. Każdy kojarzył się z boiskową niemocą. Na domiar złego dla obu snajperów, ich bezpośredni konkurenci wcale nie zamierzali obniżać poprzeczki.
Remis z Saint-Etienne zapewnił nam dwoma trafieniami Ba, który najwyraźniej poczuł na karku mój oddech i postanowił nieco poprawić swoje statystyki. Jego dobry występ był jasnym punktem kolejnego przeciętnego występu PFC, który oddalał mnie i klub od realizacji planu. Pogarszał naszą sytuację tym bardziej, że wszyscy czterej konkurenci solidarnie wygrali swoje konfrontacje. Znowu byliśmy na piątym miejscu i na tym etapie sezonu była to pozycja jak najbardziej zasłużona.
Niecierpliwie odliczałem tygodnie, upatrując szans na ożywienie mojej kadry w zimowym oknie transferowym. To będzie najgorętsza zima na Stade Chariety od wielu lat. W prasie tymczasem trwał festiwal tradycyjnych spekulacji i jeden z redaktorów postanowił, szukając chwytliwego tematu, odkopać wątek Fehama. Nasz młody geniusz miał jeszcze ponad półtora roku umowy z Paris FC, co nie przeszkodziło dziennikarzowi wysunąć rozmaitych wniosków na temat jego przyszłości. Postanowiłem działać szybko i umówić się na rozmowę z agentem Salima. Okazało się, że w tej roli nie występuje już jego ojciec, a ktoś profesjonalnie przygotowany do zawodu, co tylko ułatwiło mi zadanie. Opiekun Fehama miał konkretny plan i jak na razie zamierzał zadbać o odpowiedni rozwój swojego „czarnego konia”, by zarobić na nim dopiero za kilka lat. Dogadaliśmy się więc błyskawicznie, uznając, że w Paryżu będzie miał ku temu najlepsze warunki.
Kolejne dni upływały pod znakiem misji „zdobądź punkty w Glasgow”. Kluczowa batalia z Celtikiem w grupie H Ligi Mistrzów zbliżała się wielkimi krokami i odczuwałem na plecach jej ciężar. Wicemistrz Francji nie powinien żegnać się z pucharami już na jesieni. Żeby jeszcze utrudnić mi pracę i dorzucić dodatkowe kilogramy presji, w biurze federacji wylosowano pary 9. rundy Pucharu Francji, a wśród nich hit Paris FC – Paris Saint-Germain. To wyglądało naprawdę tragikomicznie. Według kalendarza, do końca roku mieliśmy zagrać z Celtikiem w LM, z PSG w Pucharze Francji i z Marsylią w Pucharze Ligi. W najgorszej wersji scenariusza, przy obecnej średniej formie w Ligue 1, już w grudniu mogłem być trenerem klubu z czołówki, który w tym sezonie nie ma szans na żadne trofeum. Brawo ja.
Realnie oceniając szanse, najbliżej do wiosny w pucharach byliśmy w Europie. Z całym szacunkiem dla upierdliwego Celtiku Zidane’a, na tle PSG czy Marsylii wyglądał on przeciętnie. Musiałem więc zrobić wszystko, żeby moja drużyna zagrała dobry mecz i przynajmniej zremisowała w Szkocji. Pokusiłem się o kolejną małą rewolucję i na ten trudny wyjazd wróciłem do sprawdzonego ustawienia 4-2-3-1, które przyniosło nam sporo dobrego w poprzednim sezonie. Dwóch zawodników w środku pola, dwóch skrzydłowych, by robić wiatr przy kontrach i jeden samotny napastnik na szpicy. Formacja neutralna, łącząca skutecznie obronę i atak.
Plan piękny i ambitny był do 4 minuty, gdy ofensywny pomocnik, 31-letni Armstrong nic sobie nie zrobił z towarzystwa Mbodjiego i Gomelta. Dostał piłkę przed polem karnym i jak piłkarska matka natura kazała, kropnął przy słupku. Obecni na stadionie w niewielkiej grupce kibice mogli tylko pokręcić głowami i załamać ręce. W tej chwili tylko najwięksi optymiści mogli wierzyć, że coś w tym gorącym kotle ugramy.
Ale Celtic popełnił ten błąd, że nie poszedł za ciosem. Cofnął się, by przeczekać i może dowieźć korzystny wynik. Na przerwę schodziliśmy więc z remisem, bo w 37 minucie na 1:1 trafił Hoda. Ofensywna trójka za jego plecami zrobiła swoje, rozklepując obronę, a on tylko dostawił nogę w kluczowym momencie. Teraz to my mogliśmy rozdawać karty. Panowie, gramy kontry. Szeroko piłka, długie podania górą na dobieg do bocznych pomocników i rozsądnie wyjścia na obieg – krótkie informacje i niezbędne zmiany taktyczne.
Celtic grał u siebie, ale nie mógł czuć się, jak w domu. Musiał, jak to często robi w swojej lidze, cisnąć, ale tym razem naprzeciw miał rywala z wyższej półki. Nic mu się więc nie kleiło. W 62 minucie Camara popędził lewą stroną i posłał piłkę idealnie pomiędzy bramkarza, a wracającego obrońcę. Był tam też Hoda, który zapakował futbolówkę na 2:1. Celtic miał jeszcze siły na dziesięć minut walenia głową w mur. Potem zrezygnował. Mieliśmy to. Wiosnę Paris FC spędzi w Lidze Europy! Ostatecznie zajęliśmy trzecie miejsce, punkt za Benficą, która zmagania w grupie H zakończyła bezbramkowym remisem z Barceloną.
Wielkie zwycięstwo, ale czy nie szkoda tej straconej szansy na wyjście z grupy? – zapytał mnie jeden z reporterów. Na pewno byłoby miło zostać w tak elitarnych rozgrywkach, ale najważniejsze, że nadal gramy w Europie i możemy pokazać się na stadionach czołowych klubów kontynentu. Tego oczekują kibice Paris FC i cieszę się, że damy im jeszcze trochę radości – odpowiedziałem. W tym trudnym momencie kariery spadł mi z serca spory ciężar.
A już trzy dni później pojechałem z ekipą na Parc de Princes, by walczyć z PSG o ligowe punkty.
Nie przegap nowego epizodu – obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć kolejnych materiałów! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.