Moja kariera w FM 2016 #100: Ostatni taki sezon
Powróciłem do wytrenowanego w okresie przygotowawczym ustawienia, bo szykował się nam ważny mecz ligowy z Dijon. W każdym sezonie we Francji pojawia się przynajmniej jedna ekipa, która gra powyżej oczekiwań i zostaje czarnym koniem. W trwających rozgrywkach w tej roli próbował ponownie odnaleźć się Dijon.
Przez chwilę czułem, jakbym cofnął się w czasie. Dwa sezony temu Paris FC też grało w Lidze Mistrzów i właśnie wtedy też musiało rywalizować ze świetnie spisującym się Dijon. Sporo się od tego czasu zmieniło, a na pewno podejście naszych przeciwników, którzy zrezygnowali z wojny psychologicznej i nie próbowali nas przed starciem sprowokować. Chociaż może wynikało to z wczesnego etapu sezonu. Nie bardzo mieli, jak krytykować formę moich podopiecznych po ledwie kilku kolejkach.
Konfrontacja trzeciej i czwartej drużyny tabeli przyciągała uwagę i była powszechnie uznawana za hit rundy. Większa presja spoczywała na naszych barkach, bo przecież uznawano nas za jednego z głównych konkurentów Paris Saint-Germain w walce o tytuł. W szanse Dijon na końcowy sukces wierzyło niewielu. Od historycznego wyczynu Montpellier żadna ekipa nie zaskoczyła ligowych potentatów w podobny sposób.
Na bramce dałem szansę Sommarivie, bo Festa wyglądał na nieco wymęczonego ostatnimi regularnymi występami. Jeden mecz na ławce powinien mu dobrze zrobić. W obronie pomieszałem rutynę z młodością, w ataku postawiłem na najmocniejsze dostępne spluwy. Najtrudniej było mi zdecydować się, kto będzie to wszystko spajał. W tym ustawieniu pozycja środkowego pomocnika jest najważniejsza, o czym przekonali się wszyscy śledzący derby stolicy w Trophee de Champions. Tam PFC pokonało lokalnego konkurenta głównie dzięki tytanicznej pracy Gomelta. Chorwat teraz wypadał z obiegu, bo miał w nogach starcie z Barceloną, a na tej pozycji gracz musi w 90 minut pokonać wiele kilometrów. Z dwójki Mbodji – D’Arpino zdecydowałem się na bardziej doświadczonego Francuza z przeszłością w Lyonie. Nieraz już robił różnicę.
Teraz też zagrał pierwsze skrzypce. Nie tylko otworzył wynik, ale potem dwoił się i troił, kasując sporą część ataków. Porządkował nam grę po utracie piłki i brał na siebie ciężar utrzymania balansu formacji. To pozwoliło skrzydłowym i napastnikom skupić się na swojej robocie. Duet Muratović i Ba dał radę, choć nie grywał wcześniej razem zbyt często. Zwycięstwo 3:1 stonowało na pewno nastroje w obozie dotychczasowej rewelacji sezonu. Dwa lata temu było podobnie.
Cenny triumf podbudował moich podopiecznych psychicznie, co było bardzo potrzebne przed meczem z Marsylią. Przed batalią na Stade Velodrome znowu musiałem łatać dziury, bo za kartki wypadli mi stoperzy Calabresi i Del Fabro. Byłem zmuszony postawić na parę Amiot-Ongenda. Nie byłem przekonany, że młody Belg uniesie ciężar gry na jednym z najtrudniejszych obiektów ligi, przy ogłuszającym i nieprzychylnym dopingu oraz takiej stawce.
Pomyliłem się, bo 18-letni stoper zagrał naprawdę przyzwoicie. Na nic jednak się to zdało, bo mający dowodzić linią obrony Amiot był cieniem samego siebie i sam sprokurował dwa gole dla rywali w pierwszych minutach. Choć Hoda dał w 14 minucie nadzieje na remis, to skoncentrowani gospodarze nie pozwolili na więcej. Jeszcze na koniec dobili nas bramką na 3:1, gdy boczni obrońcy poszli za bardzo do przodu, próbując wesprzeć kompanów w jednym z ostatnich ataków. Sam Ongenda wszystkiego załatać nie był w stanie.
Porażka nie kosztowała nas na szczęście zbyt wiele, bo utrzymaliśmy się blisko podium. Awans do europejskich pucharów to cel zarządu na ten rok, ale i moje prywatne minimum. Nie mogę pozwolić na wypadnięcie Paris FC z Europy choćby na rok, jeśli żmudna praca nad współczynnikiem ma nie pójść na marne.
Potrzebne było w takim momencie szybkie odbicie. Kalendarz ułożył się dobrze, bo akurat w następnej kolejce czekało przeciętne Metz. Nikogo w Ligue 1 nie wolno lekceważyć, bo już poprzednie rozgrywki pokazały, że wystarczy kilka błędów, by nawet jako Lyon czy Saint-Etienne znaleźć się w samym środku brutalnej walki o utrzymanie. Choć za moment mieliśmy rozgrywać też niezwykle ważne domowe starcie z Celtikiem w Lidze Mistrzów, wystawiłem mocną jedenastkę na Metz. Hoda na szpicy, Gomelt i Calabresi za jego plecami. Kluczowi gracze na boisku. Ich umiejętności okazały się niezbędne, bo wygraliśmy ledwie 2:1, do końca ryzykując utratą cennych punktów. Na liście strzelców znalazły się nazwiska Hody, który potwierdził znowu wysokie umiejętności oraz Camary. Gol skrzydłowego miał szczególne znaczenie.
Gaston nie najlepiej zaczął sezon. Kilka anonimowych występów od razu zwróciło moją uwagę. Całe to zamieszanie transferowe robiło swoje i odbijało się na jego psychice. Camarze nie było źle na Stade Chariety, a w każdym razie nic takiego nie sugerował, ale najwyraźniej po cichu coraz częściej myślał o swojej przyszłości. A że takie Atletico czy Juventus wyrażały zainteresowanie, to miał konkretne scenariusze do analizowania. Gol z Metz sprawił, że mogłem jeszcze na chwilę odwlec planowaną rozmowę w cztery oczy. Najgorsze było to uczucie, że być może to ostatni sezon Paris FC w obecnym kształcie. Dembele, Camara, Khaloua, a więc trzej czołowi skrzydłowi nie tylko klubu, ale całej ligi, mogą latem 2023 roku odejść, a bez nich PFC nie będzie już takie samo.
Musiałam więc do maksimum wykorzystać trwający sezon i wszystkie tegoroczne szanse.
To już 100. odcinków mojej kariery w Football Manager 2016. To zdecydowanie najdłuższa seria, jaką kiedykolwiek prowadziłem. Choć minęło już wiele miesięcy, gdy po raz pierwszy uruchomiłem grę, nadal bawię się świetnie, próbując podbić trenerski świat. Dzięki za wszystkie ciepłe komentarze, krytyczne uwagi, dyskusje i czas poświęcony na lekturę! Mam nadzieję, że ta kariera nadal Was ciekawi i czekacie na kolejne odcinki. Pisanie dla Was to ogromna przyjemność!
Nie przegap nowego epizodu – obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć kolejnych materiałów! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.