Moja kariera w FM 2016 #32: (Nie)gotowy na derby
Wszystko układało się przeciwko nam. Spotkanie derbowe to wydarzenie o niezwykłej wadze dla kibiców Paris FC, którzy przez lata wyczekiwali na sposobność, by zobaczyć swój zespół w batalii przeciwko Paris Saint-Germain. Teraz mieli oni obejrzeć je w ramach ćwierćfinału Pucharu Francji.
Miałem przygotować zespół do występu na Parc de Princes i zestawić wyjściowy skład bez kontuzjowanego Del Fabro oraz zawieszonych Calabresiego i Gastona Silvy. Bez trzech kluczowych defensorów. To podchodziło pod mission impossible i to taką, z którą nawet Tom Cruise miałby problemy. Mocniejsi na papierze gospodarze byli zmotywowani, bo celowali w wygranie tych rozgrywek, a okazja do zdemolowania lokalnego rywala tylko ich nakręcała. Po dziesięciu minutach było już 2:0 dla mistrzów, a swoje strzeleckie show rozpoczynał Divock Origi. Skończyło się na 5:1 i czterech bramkach Belga. Bolało. Tym razem zarząd i kibice nie przyjęli tego z takim zrozumieniem jak wcześniejszych klęsk z Monaco czy Lyonem.
Szczęśliwie dla mnie i całej drużyny, zaraz potem wywalczyliśmy remis w Ligue 1, który pozwolił nam przekroczyć barierę czterdziestu punktów. Wszyscy dziennikarze byli przekonani, że to gwarantuje utrzymanie i gratulowali mi sukcesu. Jakoś trudno mi było się z tym zgodzić, gdy widziałem nagłą zwyżkę formy ostatniego w tabeli Saint-Etienne, które zaczynało szalony pościg i przy okazji motywowało głównych konkurentów. Tu nie ma miejsca na spanie panowie, gramy do końca – nakręcałem podopiecznych na jednej z odpraw.
Stare wygi ze składu wiedziały jednak, że teraz nie muszą już dawać z siebie stu procent w każdym meczu. Młodzi chyba też do tego szybko doszli, bo Paris FC na finiszu przestało grać. Kopało piłkę na tyle, by sięgać po potrzebne remisy i przegrywać z honorem. Wyraźnie widać było jednak, że mój zespół dojeżdża do mety z zaciągniętym ręcznym. Miałem to szczęście, że w mediach mogłem tłumaczyć się kontuzjami, bo na kilka tygodni wylecieli mi m.in. Ndongala i Matosević. Zaraz potem kontuzji nabawił się też Zelazny, więc na kilka ostatnich rund zostałem bez bramkarza. Szansę dostał junior Gregory Roger i poradził sobie całkiem nieźle.
W tych niesprzyjających okolicznościach przyrody przyszło mi prowadzić drużynę w ligowej potyczce z Paris Saint-Germain. Pewnie zmierzający po tytuł lider nie przyjechał do lokalnego rywala się przemęczać i po raz kolejny go kompromitować, za co mogłem mu być tylko wdzięczny. Skromne 1:0 PSG wystarczyło, a kibicom Paris FC dało trochę powodów do zadowolenia. Wiem jednak, że te czasy przymykania oczu się niedługo zakończą i fani zaczną oczekiwać też bicia gigantów i walki o europejskie puchary. Trzeba było zacząć brać to pod uwagę.
Dziesiąte miejsce i nowy rekord ligi w liczbie otrzymanych kartek – w takim stylu Paris FC doczłapało się na metę sezonu 2018/2019. Klubowym królem strzelców został niespodziewanie Marcos Legaz, który wykonał w tym sezonie kawał dobrej roboty. Nie tylko wykorzystał zdrowotne problemy Khaloui, Ndongali i Bongonguiego, by wyklarować się na najlepszego strzelca mojej drużyny, ale też nie pozostawił złudzeń swoim konkurentom. Przyznam szczerze, że formą Fauvergue i Muratovicia byłem rozczarowany. Zamierzałem o tym pamiętać, szykując się do letnich porządków w kadrze. Co planuję? O tym w kolejnym odcinku – informację znajdziecie tradycyjnie na Facebooku i Twitterze.