Mizeria FM19 #35: Dojrzewająca myśl o odejściu
Inwestycja za parę milionów pozwoliła Zagłębiu Sosnowiec zwiększyć pojemność stadionu do 5750 miejsc. Zarząd z dumą podkreślał znaczenie projektu, który symbolizował dalszy rozwój klubu. Stach nie mógł jednak opędzić się od myśli, że wszystko to przypomina trochę kabaret. W gruncie rzeczy było równie istotne, co użądlenia komara.
Transferowe rozterki Mizerii
Polski trener od początku rozgrywek czuł się nieswojo. Stracił humor, chodził naburmuszony i nie potrafił odnaleźć zagubionej gdzieś radości z pracy trenerskiej. Składało się na to wiele faktów. Na pewno swoje robiły kiepskie występy jego drużyny, która dość szybko pokazała, że raczej nie włączy się do walki o europejskie puchary drugi rok z rzędu. Bliżej za to będzie jej do prognozowanej walki o utrzymanie, z której wcale nie musi wyjść zwycięsko.
Na domiar złego Mizeria nie bardzo miał pomysł na transferowe ruchy, które poprawiłyby sytuację w zespole. Skład opuścili solidni ekstraklasowi kopacze w rodzaju Aleksandrowa, Słabego i Szczepańskiego, a na horyzoncie nie widać było żadnych sensownych zmienników. Początkowo Stach postawił na wypożyczenia, ściągając ofensywnych pomocników Samca i Ivanovicia. Młodzi dodali dynamiki, ale nie mieli mocy, by tchnąć nowe życie w Zagłębie. Wobec braku spodziewanych efektów, szkoleniowiec doszedł do wniosku, że pomóc mu może tylko stare i dobre wino. A konkretnie zawodnicy, którzy wraz z wiekiem nabrali doświadczenia i charyzmy. I tak skład zasilili Filipenko z Bate Borysów, stoper weteran, a także 35-letni Ruben Micael.
Ten drugi okazał się ciekawym przypadkiem. Ledwie parę tygodni wcześniej zapowiedział, że po tym sezonie przechodzi na emeryturę. Chciał jeszcze tylko sobie trochę pokopać dla przyjemności. Chętnych jednak jakby brakowało, by dać mu zarobić. Stacha to bardzo zdziwiło, bo przecież mowa o zawodniku, który w przeszłości przechodził do Atletico za 20 milionów złotych. Tacy ludzie nie zapominają nagle, jak grać w piłkę.
Dojrzewająca myśl
Wszystko to jednak Stach może utopiłby w smutkach, zalewając na dnie szklaneczki z whisky, ale jednego nie mógł nawet z pomocą alkoholu przeboleć. Jego Zagłębie zamykało stawkę, gdy chodziło o frekwencję na stadionie. Powód był prozaiczny. Obiekt był zwyczajnie za mały i nie pasował do ambicji trenera, który w poprzednich rozgrywkach otarł się o europejskie puchary. W umyśle Mizerii zaczęła dojrzewać myśl, że to ostatni gwizdek, by zaczął myśleć o swojej karierze i osiągnięciach na miarę Pepa Guardioli czy Henryka Kasperczaka.
By jednak marzyć o lepszej posadzie, która pozwoli rozwinąć skrzydła, Stach musiał zacząć cokolwiek prezentować. Na razie był trenerem ekipy, która zawodzi i dość miernie prezentuje się na boisku. Pechowe 0:2 z Legią Warszawa, po dwóch bramkach w ostatnich minutach regulaminowego czasu gry, nie wpływało może bardzo źle na ocenę pracy trenera. Po 0:1 z Lechem w Poznaniu, w którym sosnowiczanie nie oddali jednego celnego strzału na bramkę, o pozytywny komentarz było już jednak znacznie trudniej.
Stach starał się kombinować. Musiał, bo bez dobrych wyników, nie miał ani atutów w negocjacjach z zarządem, ani nic ciekawego do wpisania w CV. Wprowadzał więc taktyczne modyfikacje i czasami nawet trafiał. Przejście na ustawienie z dwoma ofensywnymi pomocnikami pozwoliło zatrzymać rewelacyjną Wisłę Płock, która okupowała trzecie miejsce w tabeli, a potem zapunktować z Podbeskidziem Bielsko-Biała na wyjeździe. W ważnej batalii jego skład zdemolował też Widzew 3:0. Nawet grając w dziewiątkę z Arką Gdynia, na jej obiekcie, Zagłębie było w stanie pokazać charakter i uratować remis.
Reklama na pierwszej stronie
Żaden z tych występów nie zrobił mu jednak tak dobrej reklamy, jak pucharowa bitwa z Lechem w 1. rundzie krajowego pucharu. Po pechowym losowaniu wielu fanów zaklęło w myślach, przewidując szybkie pożegnanie z rozgrywkami, które mogły stanowić furtkę do Europy. Sam Stach był raczej sceptycznie nastawiony do szans swojej drużyny.
Płomyk nadziei został jeszcze przygaszony przez najdroższy transfer Mizerii i samego Zagłębia od wielu lat. Ściągnięty z Szachtara Donieck defensywy pomocnik Pereira, który przyjechał do Polski, by zrobić pierwszy krok na zachód w swojej karierze, wyleciał z boiska w 8 minucie za brutalny wślizg w kolano rywala. Lech miał kontrolę, jakość, przewagę psychologiczną i jednego gracza więcej. Mimo to Thierry Henry koncertowo spieprzył sprawę i pozwolił Mizerii tak poprowadzić potyczkę, że ta skończyła się triumfem gospodarzy 2:1. Wprowadzony w drugiej odsłony młody serbski talent Milicević sieknął z dystansu przy słupku w 81 minucie, dając sygnał do obrony Częstochowy. Skutecznej obrony, dodajmy.
Stach świętował podwójnie, bo wygrał ważny mecz, ale i strzelił sobie pierwszorzędną reklamę. Następnego dnia trochę sposępniał, gdy na okładkach prasy i pierwszych stronach portali, zobaczył, że musi musi dzielić miejsce ze szkoleniowcem Warty Poznań. Ten sprawił jeszcze większą niespodziankę, eliminując po karnych Legię Warszawy. Giganci odpadli na pierwszym płotku.
Nadszedł intensywny październik
Ściśnięty do granic możliwości terminarz na jesieni wymuszał na ekstraklasowych kopaczach granie co kilka dni. Po tygodniu wielu z nich zaczęło już marudzić na przemęczenie, odmawiało intensywnych treningów i symulowało poważne drżenia mięśni. Cierpiał każdy. Okazywało się to zbawienne dla Stacha, który mógł przykryć słabości kadry. Zbudowana w miarę rozsądnie ławka dawała wystarczające pole do manewrów, by zremisować z liderem z Zabrza, podzielić się punktami z Pogonią i Jagiellonią, a nawet zniszczyć 5:1 Zagłębie Lubin.
W tym ostatnim spotkaniu Mizeria zaszalał i wypuścił w bój zespół w ustawieniu z trzema napastnikami. Tych miał w kadrze sześciu, więc postanowił zrobić użytek z zapasów, a przy okazji może znaleźć lekarstwo na strzeleckie dolegliwości drużyny. Lekarstwo okazało się nad wyraz skuteczne. Młodzi snajperzy ucieszyli się z większych szans gry. Okazali się nad wyraz uprzejmi względem siebie na boisku. Stach mógł podkręcić wąsa, uśmiechając się na widok rozegrań z klepki i sprytnych kombinacji w ataku. Kolejny plus dla trenera.
Zamiast wielkich problemów, Zagłębie uspokoiło więc nieco sytuację i oddaliło się od strefy spadkowej. Gdy zaczynał się mundial, a liga zapadała na kilka tygodni w letarg, mogło nawet popuścić wodze fantazji i pomarzyć o załapaniu się do grupy mistrzowskiej. Jego zespół był może bez szans na europejskie puchary i miał dość nikłe na zmieszczenie się w top 8, ale przynajmniej był coraz dalej od spadku. Dwanaście punktów przewagi nad dwoma ostatnimi jedenastkami w lidze i sześć oczek nad trzecią od końca Cracovią dawało przestrzeń i pewien margines błędu. Stach był o krok od przeżycia spokojnego roku w ekstraklasie.
Nie to było jednak jego celem. Dorósł do tego, by przestać zadowalać się nagrodami pocieszenia i czteropakiem Harnasia.
Moment Stacha
Polski trener postanowił dyskretnie rozeznać się w sytuacji na rynku. Nie ciągnęło go do czołowych lig Europy, bo sądził, że są przereklamowane. Na Wschodzie było wystarczająco wiele ciekawych możliwości. Wysłał swój życiorys do Rumunii, na Węgry i na Słowację. Dzięki klauzulom ochrony danych osobowych mógł nieco mniej obawiać się wycieku informacji do mediów, która postawiłaby go w trudnej sytuacji w Sosnowcu.
Stach Mizeria wyczekiwał. Co parę godzin odświeżał skrzynkę pocztową. Czekał na ewentualną odpowiedź przedstawiciela któregokolwiek z klubów. W końcu przyszła. Nadana przez prezesa Spartaka Trnawa. Ze smutkiem informował w mailu, że klauzula wpisana w kontrakcie szkoleniowca uniemożliwia mu złożenie propozycji pracy. W ostatnim zdaniu wiadomości Słowak mało dyskretnie sugerował jednak, że może sam Stach dałby radę coś zrobić, by Zagłębie zgodziło się wypuścić go taniej.
Mizeria poczuł motyle w brzuchu. Swoje propozycje wysłał tylko do drużyn, które uznał za wystarczająco dobrze rokujące. Wytypował takie z pojemnym stadionem i szansami na szybkie wejście do europejskich pucharów. Trnawa w tym sezonie broniła się przed spadkiem z pierwszej ligi, ale aspiracje miała na czołowe lokaty. To był ten moment…
Mizeria FM19 to kariera polskiego trenera-obieżyświata, który dorastał na Haiti i postanowił zostać nowym Kazimierzem Górskim. Stach Mizeria rozpoczął swoją przygodę w Puszczy Niepołomice, a później trafił do Zagłębia Sosnowiec. Jego kolejne perypetie będziecie mogli śledzić w opowiadaniu w Gralingradzie. Nie chcesz przegapić następnego odcinka? Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.
<—— Kariera FM 19: Stach i emocjonujący finisz sezonu ekstraklasy
Kariera FM19: Stach i wszystkie problemy Spartaka Trnawa —>
<—– Pierwszy odcinek kariery Stacha Mizerii w Football Manager 2019