Mizeria FM19 #30: Bambusowa tyczka

Zagłębie Sosnowiec nieźle zaczęło sezon, zdobywając kilka cennych punktów. Efektowny triumf nad Lechem Poznań został dostrzeżony przez ekspertów, którzy musieli nieco zrewidować swoje poglądy na temat szans zespołu prowadzonego przez Mizerię. Stach wydawał się kontrolować sytuację i pewnie prowadzić drużynę. Jak to jednak on, musiał przy okazji coś spieprzyć.
Pożegnanie kapitana
Wisła Kraków była rewelacją rozgrywek, która w tych pierwszych tygodniach sezonu demolowała każdego przeciwnika. Skuteczna w ataku i bezbłędna w defensywie, nie znajdywała sobie równych na ligowych pastwiskach. Zarząd i sztab szkoleniowy Białej Gwiazdy poczuli, że to jest ich moment. Zamierzali wykorzystać koniunkturę i zadbać o powrót drużyny do dawnej glorii. Do tego potrzebowali wzmocnień, które jeszcze umocnią aktualny status. Jednym z celów stał się nowy kapitan Zagłębia Sosnowiec, Michael Heinloth, który na prawej obronie potrafił umiejętnie zabezpieczyć tyły i zorganizować cały blok obronny.
To nie było badanie gruntu, a konkretny strzał. Wiślacy zaczęli od propozycji przekraczającej dwa miliony złotych, a gdy Stach się trochę opierał, zaakceptowali jego warunki. 2,4 miliona płatne w ratach plus dodatkowe 675 000, jak piłkarz zadomowi się w kadrze i zacznie regularnie występować. Heinloth odchodził zadowolony, widząc oczami wyobraźni europejskie puchary przed trzydziestką, a w kibicach z Sosnowca gotowała się krew. Stach właśnie spisywał na drużynę wyrok śmierci, pozbywając się kapitana i lidera defensywy.

Łatacz z Czech
O dziwo jednak szkoleniowiec był na taki scenariusz dość dobrze przygotowany i ledwie parę dni później zaprezentował na konferencji następcę – Daniela Soucka, 23-latka o przeszłości w młodzieżowej kadrze Czech, którego cechowały szybkość, pracowitość i niezłe umiejętności techniczne. Niektórzy powątpiewali, że nie może być taki dobry, skoro był bez pracy, ale im usta zamknął już sam zawodnik. Tytuł MVP meczu z Piastem Gliwice, wygranego przez Zagłębie 3:0, wystarczył, żeby nerwowa atmosfera na chwilę się uspokoiła. I nie zmienił tego nawet specjalnie fakt, że i Heinloth zaliczył znakomity debiut, robiąc różnicę w meczu krakowskiej Wisły.

Stach zapanował nad sytuacją i rozpoczął przygotowania na batalię z Legią. Warszawianie w przeszłości solidnie przetrzepali mu skórę, gdy pracował w Niepołomicach, więc marzył o choćby małym rewanżu. Teraz dysponował na papierze nieco lepszym składem, nabrał też trochę doświadczenia, więc mógł wierzyć w sukces.
Zamroczeni przez Legię
Postęp rzeczywiście dało się zauważyć, ale wygrany był ten sam co wcześniej. Vitinho trafił w 4 minucie, dając Legii potrzebną przewagę i kontrolę, której wielokrotny mistrz kraju już nie oddał do samego końca. Zagłębie trochę się poszarpało, coś tam próbowało kąsać, ale w gruncie rzeczy to mogło po końcowym gwizdku cieszyć się z najniższego wymiaru kary.

Problem z rewelacjami rozgrywek jest taki, że dość łatwo wytrącić je z rytmu i pozbawić poczucia niezwykłości. W odstępie paru tygodni z piedestału spadły więc zarówno Zagłębie jak i Wisła. Boleśniejszy upadek zaliczyła Biała Gwiazda, która nie tylko utraciła fotel lidera, ale też złapała dłuższą zadyszkę, wypadając poza top 3 i szybko gubiąc dystans do Lechii czy Pogoni. Sosnowiczanie tymczasem przegrali wyjazdową batalię w Szczecinie 1:3, a później bezbramkowo zremisowali z Górnikiem Zabrze w meczu uznanym za najgorszą kopaninę weekendu.
Wokół drużyny Mizerii znowu zaczęły krążyć sępy, zapowiadające rychły upadek projektu „Sosnowiec by Stach”. Gorsza seria wyników samego trenera na razie nie niepokoiła, bo miał swoje bezpieczne miejsce w środku stawki, ale zdecydowanie irytował go problem nieskuteczności napastnika Siergieja Pietrowa. Wieża ze Lwowa miała karmić się dośrodkowaniami solidnych skrzydłowych, ładować gola za golem po wrzutkach z rzutów rożnych i szybko wyrobić sobie tytuł zmory środkowych obrońców. Tymczasem Ukrainiec nie potrafił trafić w światło bramki, był wolny, przewidywalny w swoich ruchach i praktycznie nie sprawiał zagrożenia w polu karnym przeciwnika. Stach zbyt wiele lat stracił na dawanie drugich szans takim nieudacznikom, ale tutaj musiał jeszcze próbować go bronić, bo to był jeden z symboli jego kuchennej rewolucji.

Beznadziejny przypadek napastnika
Pietrow jednak odtrącił wyciągniętą rękę i nawet w pucharowej konfrontacji z Podhalem zagrał beznadziejnie. Awans Zagłębiu musiał zapewniać środkowy pomocnik Serafin. Tego już dla Mizerii było za wiele. Miał w kadrze paru zdolnych nastolatków, którzy zdążyli już strzelić po golu w ekstraklasie, a jego wieżowiec przypominał bambusową tyczkę, której nie zamierzał dłużej tolerować. Po kolejnym treningu poinformował piłkarza osobiście, że od teraz sam musi zapracować sobie na miejsce na boisku, bo właśnie stracił okres ochronny. Powodzenia, będzie ci potrzebne – rzucił na koniec, tłumiąc w sobie wściekłość. Kibice wystarczająco często mu dopiekali, a przez Pietrowa mieli tylko o jeden nabój w magazynku więcej.
Następny w terminarzu był mecz z Wisłą Kraków. Obie strony traktowały go identycznie, jak dobrą okazję na przełamanie. Mizeria wiedział, że najsłabszym punktem jego Zagłębia jest w tym momencie atak. Mógł spróbować powierzyć trudną misję młodzikom, ale za często w przeszłości już przejechał się na zaufanie do utalentowanych dzieciaków. Tylko garstka radzi sobie dobrze z presją. Postanowił więc aktywować do tej pory rzadko wykorzystywanego Ojameę. Ustawił go jako nękającego napastnika i wsparcie dla Klimali. Niecodzienny i nietrenowany wcześniej manewr.

Krakowską defensywę ten ruch zupełnie zbił z pantałyku. Nieprzygotowani na wyzwanie, szybko pozwolili Finowi dwukrotnie trafić do siatki. Zagłębie ustawiło sobie rywala w narożniku, a potem tylko celnie go obijało. Skończyło się na 4:0, które zagwarantował nie tylko Ojamaa, ale również rewelacyjnie spisujący się na skrzydle od tygodni Aleksandrov i świetnie uzupełniający w obronie Polom z Gładyszem.
Zagłębie urosło, jakby ktoś wstrzyknął mu w żyły droższe i wsadził do piekarnika. Idealny moment, bo akurat nadchodziła potyczka z liderem Lechią Gdańsk.
Mizeria FM19 to kariera polskiego trenera-obieżyświata, który dorastał na Haiti i postanowił zostać nowym Kazimierzem Górskim. Stach Mizeria rozpoczyna swoją przygodę w Puszczy Niepołomice, a jego kolejne perypetie będziecie mogli śledzić w opowiadaniu w Gralingradzie. Nie chcesz przegapić następnego odcinka? Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.
<—— Kariera FM 19: Początki Stacha w Zagłębiu Sosnowiec
Kariera FM19: Zatrucia alkoholowe i Wydział Dyscypliny —->
<—– Pierwszy odcinek kariery Stacha Mizerii w Football Manager 2019