GRID Autosport #25: Pozytywny kopniak
Stagnacja zaczynała odbierać mu całą radość z rywalizacji. Dostawał bliźniaczo podobne do siebie propozycje od tych samych zespołów i z tego wszystkiego zaczynał mieć wrażenie, że odwiedza wciąż te same tory. Poczucie progresu i przybliżania się do wymarzonego tytułu legendy świata motorsportu zniknęły niczym bańka mydlana.
Bezlitosna Okutama
I właśnie wtedy trafił do Liqui Moly na puchar International Endurance League. Z pozoru kolejne krótkie i niezbyt prestiżowe zawody wytrzymałościowe. Miał być dziesiąty w generalce na koniec, co akurat w przypadku tej dyscypliny traktował jako optymalny test. Nadal nie potrafił idealnie zarządzać oponami i trzymać tempa na miarę czołowych kierowców w stawce.
Nie był przygotowany na to, co przyjdzie mu przeżywać na Okutamie i Autodromo do Algarve. Japoński obiekt był bezlitosny dla zawodników, którzy popełniają błędy, ale lubił też karać tych zbyt pewnych siebie i lekceważących jego wyzwania. Ciasne sekcje z licznymi wirażami, które pokonywało się na dużej prędkości wymagały precyzji jak żaden inny znany mu tor.
Podszedł do testu z dużym respektem. Włodarze Liqui Moly byli zawiedzeni, bo kwalifikacje skończył na jedenastym miejscu, pokonując najlepsze kółko o 6,5 sekundy wolniej od McKane’a. Dystans, który miał się zmniejszać, zwiększył się nagle do gigantycznych rozmiarów. Brucevsky miał jednak swój plan. Zanim zacznie jeździć szybko, chciał dobrze rozpoznać wszystkie pułapki czyhające na Okutamie.
Prezenty od Ravenwestu
Było warto. Niedługo po starcie minął dwa rozbite Ravenwesty, które przeszarżowały na sekwencji z mostem i na odcinku z serpentyną okalającą masyw górski. Stawką co i rusz wstrząsały kolizje i wypadki, eliminujące lub zrzucające w dół kolejnych kierowców. Polak jechał spokojnie i wolniej niż wielu konkurentów, a mimo to piął się do góry. Przez moment był nawet piąty, ale kiedy opony zaczęły spisywać się słabiej jego tempo spadło drastycznie. Stracił aż cztery lokaty, w tym dwie w ostatniej minucie zmagań. Plan minimum zrealizował, bo zmieścił się w dziesiątce.
W Portugalii działo się niewiele mniej. Kierowca Liqui Moly sam siebie zaskoczył w walce o pozycje startowe, notując trzeci czas. Ravenwesty wydawały się poza zasięgiem, ze swoją przewagą na poziomie nawet półtorej sekundy, ale jego tempo wskazywało na możliwość zakończenia rywalizacji na najniższym stopniu podium.
Kiedy dwaj faworyci zetknęli się na pierwszym nawrocie, zrzucając niżej, skorzystał z prezentu. Potem trzymał tylko odpowiednie tempo, by dowieźć szokujące zwycięstwo. Przekraczając linię mety, mógł dziękować w myślach Leo Turnerowi z Team Kicker, który nieumyślnie wsparł go, blokując nacierającego McKane’a. Amerykanin skończył trzeci, a Westley dopiero dwunasty. Tego popołudnia w garażu Ravenwestu nie było zwyczajowych śmiechów.
Niespodziewany układ tabeli
Nad wyraz emocjonujący puchar International Endurance League zakończył się w Sepang, gdzie Brucevsky zajął miejsce numer 5. Stawka w środku była zbita i notowała podobne czasy, więc musiał się mocno postarać, by wywalczyć taką lokatę. W bezpośrednim pojedynku o nią pokonał Leo Turnera z Team Kicker, wyprzedzając go na dwie minuty przed końcem, gdy w żółtym samochodzie zaczęły już poddawać się opony.
I tak oto w sprawiającym mu największą frajdę od miesięcy pucharze zajął czwarte miejsce. Był przed McKane’em, który tak nisko nie uplasował się, odkąd zaczęli ze sobą rywalizować. Wygrał niespodziewanie Rodrigo Gomes z K&N, łącząc dobre tempo z właściwą regularnością.
Czy to była ostateczna próba zakamuflowania rzeczywistości świata motorsportu? Brucevsky chciał, żeby nie była to prawda. Przez tę krótką chwilę odżył za kółkiem i poczuł się, jak na początku tej długiej przygody. Rzeczywistość wróciła jednak z przypomnieniem, że to nie koncert życzeń, a żmudny marsz ku szczytowi bez gwarancji sukcesu. W zawodach street i tuner liczył na złapanie chwili oddechu, ale nakarmił tylko demony namawiające go do porzucenia GRID Autosport.
Mułowaty Commodore
To była niczym spirala prowadząca w dół. Jakby znalazł się w wirze i nieuchronnie zbliżał do środka, który pochłonie jego ambitne plany. Massimo mógł w zasadzie kopiować treści maila. Znowu Razer lub Liqui Moly. Nikt mocniejszy nie chciał go w fotelu kierowcy w zawodach Pirtek International Touring Car League. Tym razem nie stawiano mu nawet żadnych wymagań odnośnie pozycji zespołowej. Miał tylko regularnie punktować i skończyć w top 10.
Na domiar złego znowu dostawał zwalistego Commodore VE Utes, którym jeszcze przyszło mu ścigać się na Mount Panorama. Trasie o najdłuższej prostej, jaką znał. Wspinaczka ku górze z ciasnymi zakrętami przypominała mu, jak przed laty we Włoszech pokonywał podobne odcinki na konsoli w grze Gran Turismo 4. Nauczony doświadczeniem poprosił o długie przełożenia, żeby mułowata maszyna zdołała się chociaż jakkolwiek rozpędzić.
Na niewiele się to zdało. Pojazd Razera był po prostu słaby i choć Polak pedał wbijał w podłogę, skończył zaledwie na dwunastym miejscu w kwalifikacjach. Wiedział, że wyścig będzie dla niego mordęgą. Wywalczył dziesiątą lokatę, wykorzystując pojedynek dwóch rywali, by przeskoczyć ich na prostej podczas jednej dogodnej szansy.
Ratunkiem w tej sytuacji była zasada, że w drugim wyścigu startują w odwrotnej kolejności do miejsc, w których zakończyli pierwsze zmagania. Brucevsky szybko przebił się przez maruderów i zaczął powoli zwiększać nad nimi przewagę, uciekając głównym konkurentom. Jeden tylko nie chciał mu odpuścić. Stefano Bruno, który był szaleńcem za kółkiem, czaił się długo, aż w końcu zaatakował. W połowie ostatniego okrążenia przeprowadził manewr bez szans powodzenia. Jego samego wyeliminował on całkowicie z wyścigu, prowadzącego Polaka skazał na walkę z kapciem przez ostatnie kilometry. Zrobił co mógł, ale na ostatnich zakrętach stracił cztery lokaty. Przynajmniej jednym z wyprzedzających był jego zespołowy partner.
Nagły zwrot?
Na kolejne wyścigi w Hockhenheim oraz na Red Bull Ringu dostał już lepszy samochód. Początkowo wizja jazdy tylnonapędowym mercedesem go przeraziła, ale okazało się, że z jego koszmarem z zawodów endurance ma on wspólną tylko markę. Zmagania wyglądały podobnie. W kwalifikacjach zajmował pozycje w środku stawki, potem w wyścigu wyszarpywał jedną lub dwie pozycje, a w odwróconej konfiguracji nadrabiał straty punktowe na ile tylko się dało.
W ten sposób, kuchennymi drzwiami, wskoczył na podium International Endurance League, wyprzedzając na finiszu Alexa Cote’a z K&N o trzy punkty. Razer był zachwycony, bo takich wyników i reklamy się nie spodziewał. Polak świętował, ale już z mniejszym entuzjazmem niż wcześniej. Wiedział, że lukratywne kontrakty nie zaczną teraz nagle spływać na jego skrzynkę mailową.
Los postanowił zażartować i nagle przyszło zaproszenie od Forge Motorsport na Garmin International Endurance. Honda HSV znów miała go ugościć w swoim kokpicie, ale nie na tym Polak koncentrował swoją uwagę. Po raz pierwszy od dawna zgłaszał się do niego zespół z mocniejszym samochodem i większymi aspiracjami, których symbolem był wymóg zakończenia pucharu przynajmniej na szóstym miejscu. Jedna jaskółka wiosny nie czyni…?
GRID: Autosport to kolejna odsłona wyścigowego cyklu od ekspertów gatunku ze studia Codemasters. Tytuł jest duchowym spadkobiercą serii TOCA i pozwala wkroczyć w świat motorsportu, by sprawdzić się w szeregu różnych zawodów. Jak wypada gra i na co pozwala w trybie kariery? O tym przeczytasz w fabularyzowanej relacji w Gralingradzie!
Nie chcesz przegapić następnego odcinka? Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite, a jeśli przyjemnie czytało Ci się tę karierę – postaw mi kawę, przyda się przed następnymi zawodami. 🙂
<—- Poprzednia relacja z GRID Autosport: Dostaję lepsze samochody
Następny odcinek kariery GRID Autosport: Gorsza forma Ravenwestów —->
<— Zacznij lekturę od pierwszego odcinka opowieści z GRID: Autosport