Fotokariera FIFA 19 #5: Porażka i restart
Sytuacja Lechii w lidze przed startem zmagań w grupie mistrzowskiej była, łagodnie mówiąc, niepewna. Finał krajowego pucharu traktowałem więc jako tę pewniejszą szansę na awans do Ligi Europy. Pogoń zwyczajnie trzeba było pokonać.
Fatalny finał i…
Zaczęliśmy mocno i już w pierwszym kwadransie rozciągnęliśmy golkipera ze Szczecina i oznaczyliśmy słupek. Co bardziej przesądny trener mógłby pomyśleć, że to koniec marzeń – mamy pech, który już nas w tej batalii nie opuści. Starałem się jednak nie dopuszczać do siebie takich wniosków. Pogoń pozbierała się i odepchnęła nas od bramki. Rywalizacja przeniosła się do środka boiska, ze sporadycznymi, niegroźnymi atakami z obu stron. Tak dociągnęliśmy do 90 minuty.
W 104 minucie wprowadzony Makowski ładnie urwał się kryciu na prawej stronie i dograł po ziemi do stojącego w polu karnym Sobiecha. Ten zszedł nieco na prawo i uderzył w przeciwległy róg bramki. Czas zwolnił, kibice wstrzymali oddech, a ja otworzyłem szeroko oczy, by dokładnie dostrzec kierunek lotu piłki. Futbolówka minęła słupek o centymetry. Znów byliśmy od włos. Parę sekund później, gdy sędzia już szykował się do odgwizdania przerwy, Pogoń szybko wymieniła parę podań i wyprowadziła Frączczaka na dogodną pozycję. Ten kropnął tuż przy słupku. I tyle było z marzeń o pierwszym triumfie w tej karierze. W piętnaście minut rozbita psychicznie Lechia nie zdołała odpowiedzieć.
… beznadziejny finisz
Cztery dni później wystartowały zmagania w grupie mistrzowskiej. Nikt nie zamierzał nas oszczędzać – na pierwszy ogień poszła Legia. Napędzani frustracją po niedawnej porażce, rzuciliśmy się do gardeł warszawian i już w 7 minucie przełamaliśmy ich obronę. Cios nie był najwyraźniej zbyt mocny, bo już trzysta sekund później Cafu odpowiedział efektownym trafieniem sprzed pola karnego. Z moich graczy szybko zaczęło schodzić powietrze i patrząc na liczbę dobrych okazji, które przyjezdni stworzyli do końca meczu, 1:1 mogę uznać za niemały sukces.
Ten wynik nie był trampoliną, od której odbiliśmy się, by poszybować w stronę ligowego podium. Moi podopieczni zostali przytłoczeni ciężarem oczekiwań i niczym w poprzednich latach, na ostatnich metrach wyścigu całkowicie zgubili rytm biegu. W efekcie szybko wypadliśmy z rywalizacji i dopiero rzutem na taśmę zdołaliśmy w ogóle wygrzebać się z ostatniej lokaty w grupie mistrzowskiej. Musiałem przełknąć gorycz porażki i uderzyć się w pierś – zimowe oszczędności okazały się błędem.
Wotum ufności
Zarząd miał dwie opcje. Dokonać kolejnej rewolucji lub wykazać się odrobiną cierpliwości i sprawdzić moje możliwości w kolejnym sezonie. Nie byłem pewien swojej przyszłości, jadąc na umówione spotkanie. Okazało się jednak, że finał Pucharu Polski wystarczył, bym dostał drugą szansę. Mogłem więc zabrać się za porządkowanie 29-osobowej kadry, z której przynajmniej trzecia część nadawała się do zwolnienia. Lato dawno już nie było tak gorące nad polskim morzem.
Kilka poprzednich miesięcy przyniosło mi potrzebną pigułę wiedzy na temat dostępnej kadry. Wiedziałem, że muszę pozbyć się kiepsko rokujących młodzików, zadbać o odpowiednie zaplecze w pomocy i wymienić formację ataku. Przydałby się też nowy stoper, który zastąpiłby wyjeżdżającego Augustyna oraz golkiper za Kuciaka, który wybrał Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Kilka nazwisk z Lechii pojawiło się na liście transferowej, a skauci wyruszyli w teren, by sprawdzić potencjalne wzmocnienia. Musiałem zaczekać kilkanaście dni na pierwsze raporty, więc na towarzyski turniej zabrałem dotychczasowy, kurczący się z każdym dniem skład.
Sparing z Pazdanem
Wylosowanie na pierwszego przeciwnika uznawanego za faworyta całej imprezy RedBulla Salzburg przyjąłem z satysfakcją. Lepiej teraz, niż za parę dni, gdy ławka będzie krótsza. Pierwsze minuty dobitnie pokazały różnicę klas, bo Austriacy szybko przejęli inicjatywę i w 12 minucie wyszli na prowadzenie po trafieniu Minamino. Później jednak zdecydowanie spuścili z tonu, oddając nam pole gry. Skorzystaliśmy z tego, złapaliśmy drugi oddech i zaczęliśmy się odgryzać. Haraslin wziął odpowiedzialność na swoje barki, jak przystało na najlepszego zawodnika w zespole, i dwukrotnie z bliska wykończył akcje przeprowadzone skrzydłami. Dzięki tym trzem punktom ustawaliśmy się w komfortowej pozycji przed kolejnymi spotkaniami z MKE Ankaragücü i Numancią.
Michał Pazdan rzeczywiście wniósł nową jakość w poczynania swojego zespołu, bo z Turkami nie stworzyliśmy wielu okazji i zaledwie zremisowaliśmy. Wynik dobry, bo przed ostatnim sprawdzianem w fazie grupowej prowadziliśmy w tabeli, a mieliśmy jeszcze się zmierzyć z outsiderem. Hiszpanie szybko przypomnieli mi, że jeszcze sporo pracy przede mną, bo pomimo wielu boiskowych lekcji, moi podopieczni znowu zlekceważyli rywala. Szybki gol podziałał na szczęście otrzeźwiająco i w drugiej połowie odwróciliśmy losy rywalizacji za sprawą prawego pomocnika Michalaka i Lipskiego, który pewnie wykonał rzut karny.
Faza grupowa przyniosła optymistyczne wnioski. Nie wzmocniłem jeszcze drużyny w żaden sposób, ale ta baza, na której budowałem, była mocna. Defensywne trio Nalepa-Antov-Minchev, wsparte pierwszym nowym nabytki, portugalskim talentem Cardoso, dawało gwarancję spokoju na tyłach, a skrzydłowi Haraslin-Michalak potrafili w pojedynkę namieszać z przodu. W półfinale z Chaves akurat umiejętności potwierdzili tylko obrońcy, ale najważniejszy był awans do finału. Triumf po bezbramkowym remisie i rzutach karnych nie był może powodem do dumy, ale liczył się cel. W lidze też byłem gotów czasami poświęcić styl na rzecz potrzebnych punktów.
Zestawiając formację na finał z Darmstad, wierzyłem, że drugi raz z rzędu wygram letni turniej towarzyski. Skoro z Zagłębiem Sosnowiec się udało, to mocniejsza Lechia też powinna sięgnąć po trofeum. Nic jednak z tego. Niemcy zagrali mądrze, cwaniacko i wyczekali na jeden dobry moment, by nas znokautować. Niestety ułatwiliśmy im zadanie. Mladenović nie nadążył na skrzydle, Alomerović nie wyszedł do wrzutki, a Antov przegrał najważniejszy pojedynek główkowy od miesięcy. I skończyło się na 0:1. Nasz bramkarz w błyskawicznym tempie pokonał drogę z nieba do piekła – od bohatera karnych, do winnego gola w finale.
Przebudowa – nowa Lechia
Nie zastanawiałem się więc zbyt długo, gdy przyszła za niego ciekawa oferta transferowa… z Darmstadt. Niemcy najwyraźniej szukali przyzwoitego rezerwowego za niewielką sumę i nasz golkiper wpisał się im idealnie w te potrzeby. Choć był to mój ostatni bramkarz w klubie, zaakceptowałem umowę. Potem ruszyłem na łowy, by zacząć uzupełniać skład, który wcześniej opuścili Lewandowski, Peszko, Borysiuk czy Arak. Zacząłem od bramki, gdzie ściągnąłem z wolnego transferu jednego młodzika Estigarribię (62 OVR) i doświadczonego Pierluigiego Frattaliego z Parmy (66 OVR). Rozwiązanie tymczasowe.
Przebudowałem atak, inwestując w młode talenty – Ammoura z Montpellier (66 OVR) i Carranzę z Banfield (68 OVR). Gdy Gremio zapłaciło klauzulę transferową i podebrało nam Kubickiego, ruszyłem też na łowy po pomocników. Santoro z Palermo (64 OVR) i wypożyczony Pascu z Valencii (68 OVR) byli młodzi, zdolni i wystarczająco dobrzy do rotacji, a już na pewno na ekstraklasę.
Nie przegap kolejnego materiału z FIFA 19 – obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.