Darksiders i nowe zabawki Wojny
Nuda i monotonia to chyba największe możliwe grzechy gry. Tytuł, który ma bawić i zapewniać rozrywkę w ramach leniwego wieczoru czy sobotniego popołudnia, nie może przecież nużyć powtarzającymi się rozwiązaniami i atakującymi zewsząd schematami. Mnie osobiście nuda przy ogrywaniu nowych pozycji dopada rzadko. Mimo to jestem w stanie docenić twórców, którzy dbają o to, by gracz nie czuł znużenia. Dlatego dzisiaj pochwalę trochę autorów Darksiders.
Ogrywane świeżo po kilku niezłych klasykach z PlayStation 2, Darksiders robi kolosalne wrażenie. Oprawa audiowizualna zapiera dech w piersiach, starcia z demonami są soczyste, a całość potwornie rozbudowana. Niezwykle przyjemna jest też ta ogólna filmowość krucjaty Jeźdźcy Apokalipsy, doskonale odczuwalna dla takiego retro-gamera jak ja. Żaden z powyższych elementów nie będzie jednak bohaterem tego tekstu. Kilka ciepłych słów popłynie pod adresem autorów za znakomite dbanie o zaangażowanie i dobrą zabawę gracza.
Jakby nie patrzeć jednymi z najważniejszych elementów dobrego slashera są bronie i związany z nimi system walki. Bez ciekawych elementów ekwipunku, spektakularnych ataków i wprost wylewającej się z ekranu mocy przy każdym ciosie, uderzeniu i cięciu trudno o dobry efekt końcowy. Szlachtowanie hord wrogów po prostu musi sprawiać przyjemność. A w Darksiders wszystko funkcjonuje jak należy. Dodatkowo twórcy dbają, by nawet teoretycznie niemożliwe do uniknięcia znużenie kolejnymi pojedynkami nigdy tak naprawdę nie dotknęło gracza. Robią to, dostarczając mu co jakiś czas nowe bronie, akcesoria i ataki, który pozwalają zmodyfikować taktyki walk i dodają nieco świeżości do kolejnych bitew na zamkniętych planszach.
Sam się dałem złapać na taki haczyk. Przez pierwsze kilka godzin z dziką satysfakcją siekałem kolejne dziesiątki demonów i aniołów przy pomocy sporych rozmiarów miecza i równie dużej kosy. Łączenie ataków w ciekawe kombinacje i udoskonalanie możliwości bojowych Wojny przy pomocy nowych ciosów sprawiało mi masę frajdy. Rozrywki było co nie miara. Nawet jeszcze nie zacząłem odczuwać znużenia tym tańcem śmierci przy pomocy wspomnianych broni, a twórcy zaserwowali mi gigantycznego shurikena o właściwościach bumerangu i sterowanej rakiety. Doszła więc opcja toczenia starć na dystans, a i ciekawa modyfikacja, którą z radością dało się wykorzystać podczas walk z przeważającymi siłami wroga. Kilka godzin później w ręce Wojny trafia kolejny gadżet. Potężne rękawice do usuwania problemów z uzębieniem i wygładzania zmarszczek oponentów. I znowu jest coś nowego, ciekawego. Potrzebne urozmaicenie, sprawiająca mnóstwo radości nowinka. Nawet nie zdążyłem jeszcze się nią naprawdę nacieszyć, gdy pewien nowy znajomy ofiarował mi wyjątkowy rewolwer. Przypomniało się Devil May Cry i choć Wojna to nie Dante to i tak przyjemnie było posłać nadbiegającym rywalom kilka kulek prosto w twarz.
Znakomicie przemyślane. Twórcy z Vigil Games doskonale wiedzieli co robią, pracując nad Darksiders. Jak na razie trudno tak naprawdę do czegoś się tutaj poważnie przyczepić. A sam fakt, że pomimo ponad dziesięciu godzin na liczniku (tak, znowu się wlokę) wciąż czerpię ogromną satysfakcję z kolejnych starć, dialogów, odkrywania nowych miejsc i poznawania historii zniszczonego świata, wystawia grze tylko dobrą opinię. Oby tak było do końca.