Call of Duty 2: Big Red One #1: Poczucie obowiązku

Blog Call of Duty 2

Poczucie obowiązku wobec ojczyzny. Patriotyzm. Narodowa duma skłaniająca młodych i mających przed sobą całe życie ludzi do odpowiedzi na wezwanie do służby krajowi w czasie wojny. Wspaniałe hasła i wielkie idee, które masz w głowie do momentu aż pierwszy wybuch nie rzuci twoim ciałem na kilkanaście metrów, a inny pocisk rozerwie kumpla, z którym się zaciągałeś do armii.

Do 1. Dywizji Piechoty dołączałem, nie wiedząc dokładnie na co się piszę. Miałem zostać tylko trybikiem w wielkiej amerykańskiej machinie wojennej, która właśnie zaczynała działać na frontach II wojny światowej. Powinność zabierała nas setki kilometrów od rodzinnych domów. Rzucała wraz z całą Wielką Czerwoną Jedynką po kolejnych polach bitew. Mieliśmy zabijać szkopów i oswobadzać kolejne regiony, które niesprawiedliwie zajęli. Od afrykańskich wiosek i pustynnych osad, przez wyspy na Morzu Śródziemnym, po europejskie stolice i ważne miasta Francji czy Belgii.

Pierwszy raz wystrzeliłem z karabinu w północnej Afryce w listopadzie 1942 roku. Nawet nie wiem kiedy i jak minęło kilkanaście miesięcy. Czas pędził, zostawiając trwały ślad wspomnień. Właśnie znowu trzymałem w rękach garanda, pędząc na złamanie karku wąską ścieżką prowadzącą do francuskiego miasteczka.

We’ve been through worse

Szkolenia dają tylko podstawy. Uczą pewnych zachowań i reguł gry, ale jeśli jesteś zielonym szeregowcem, który dopiero co wylądował na polu bitwy, to zesrasz się, a nie wykorzystać je w walce. 7 września 1944 roku miałem zebranych sporo wojennych doświadczeń. Mimo to biegałem od barykady do barykady jak mała mysz wystraszona głośnymi hukami.

Call of Duty 2 blog

Niebo rozcinają myśliwce, zasypując ziemię gradem kul. Na moście Niemcy starają się utrzymać pozycję, barykadując się za panzerem i stanowiskiem z karabinem. Ziemia trzęsie się od wybuchów. Wokół krzyki. Jedni zagrzewają się do walki, inni wołają błagalnie o pomoc.

Przebiegasz przez piwnice zniszczonego budynku i nawet przez ułamek sekundy nie pomyślisz, że wystarczy jeden granat, by tony betonu, ziemi i cegieł zwaliły się ci na głowę. Jesteś na piętrze i wsłuchujesz się tylko w rytmiczne „ping” garandów, gdy kolejne kule dosięgają szkopów u dołu. Wygrywasz jedno starcie, a za moment wycofujesz się w popłochu, bo na horyzoncie pojawił się kolejny panzer. Ktoś wrzeszczy, by podłożyć ładunki, ale oddelegowany żołnierz ginie od kul metr od opancerzonego molocha.

Śmierć. Zniszczenie. Popłoch. To nie partia szachów, choć stratedzy łamią sobie głowy, obserwując powolnie przesuwające się po planszy pionki. Z oddali wygląda to spokojniej. Na miejscu jest krwawą miazgą i piekłem na ziemi.

Baptism by Fire

Chrzest bojowy był jednak trochę spokojniejszy, co muszę uczciwie przyznać. W Afryce są większe połacie terenu. Wszystko skąpane jest w żółci, a oślepiające światło i potworny skwar zmieniają perspektywę nieprzyzwyczajonych do takiego klimatu. Nasz konwój pokonał dziesiątki kilometrów po tych pustynnych rejonach, a ja i kilku innych rekrutów zyskaliśmy szansę, by przejść chrzest bojowy z zaprawionymi w walce Lisami Rommla.

Big Red One blog

Różnicy w doświadczeniu bojowym nie było widać. Może ukrop dawał się nam we znaki i pot lał po czołach, ale gdy przychodziło do walki, w niczym nie ustępowaliśmy przyzwyczajonym już do tych temperatur wrogom. Choć byli w lepszej pozycji, bo bronili się w hangarach i okopach, to gładko przedzieraliśmy się przez kolejne przeszkody. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że dokopywaliśmy im ich własną bronią. Sam szybko wymieniłem swojego garanda na szybkostrzelny karabin maszynowy Châtellerault Mle 24, którym łatwiej było robić porządek w niewielkich pomieszczeniach. A jak już opanowaliśmy lotnisko, to wykorzystaliśmy zdobytą broń przeciwlotniczą, by zakończyć służbę paru Junkersów.

The Desert Fox

Nie zawsze jednak byliśmy stroną nadającą ton wydarzeniom. Nasze czołgi znacznie ustępowały niemieckim panzerom, więc każde spotkanie na polu bitwy kończyło się złomowaniem dużej liczby maszyn. Cierpiało zaplecze techniczne obu walczących stron. Nasza piechota też parę razy znalazła się w nieciekawej sytuacji, jak choćby wtedy, gdy niemiecka kompania przypuściła kontratak na pozycje i nagle okazało się, że kluczowego punktu broni garstka chłopaków z granatami naprzeciw posuwającym się stałym tempem czołgom. Shermany dojechały w momencie, kiedy praktycznie mogliśmy już zaczynać wkładać głowy do luf panzerów.

Big Red One 2 blog

Jakimś sposobem przetrwaliśmy jednak nawet takie sytuacje, by później dać się we znaki szkopom w bitwie na przełęczy Kasserine. Mieliśmy jaja, żeby minować pola pod ostrzałem. Dzisiaj jednak żartować mogą z tego tylko ci, których nie dosięgły kule snajperów czających się w ruinach domostw na wzniesieniach.

Snajperzy z Kasserine

Strzelcy wyborowi zresztą byli też naszym utrapieniem w samym Kasserine, które mieliśmy utrzymać odpowiednio długo, by medycy i ranni zdążyli bezpiecznie się ewakuować. Zajęliśmy rozsądne pozycje, mieliśmy niezły plan. Wszystko szło naprawdę dobrze do momentu aż Hawkins nie został trafiony przez jednego z tych skurczybyków z lunetą. Pamiętam, jak pędziłem po jednego z sanitariuszy przez kolejne ulice, by koniec końców patrzeć, jak sam przyjmuje kulkę ledwie parę metrów od leżącego sierżanta. Opatrywaliśmy go więc sami, modląc się, by zaraz któryś z nas nie skończył z dziurą w głowie. A już parę chwil później sami spieprzaliśmy co sił w nogach, bo do miasteczka zawitały niemieckie czołgi.

Wielka Czerwona Jedynka przetrwała jednak afrykańskie boje i zebrała wiele doświadczenia. Za moment miało się nam przydać w Europie. Nasza wojenna eskapada dopiero się zaczynała. Kolejnym przystankiem miała być Sycylia.

Call of Duty 2: Big Red One to przygotowana przez studio Treyrach i wydana na konsolach w 2005 roku opowieść o wojennych perypetiach Wielkiej Czerwonej Jedynki. Wraz z bohaterami gry trafiamy do północnej Afryki, na Sycylię i wreszcie do Europy Zachodniej, by walczyć z żołnierzami państw Osi. Ich historię, połączoną z moimi odczuciami z gry, przeczytacie w ramach opowiadania na łamach Gralingradu.

Nie chcesz przegapić następnego odcinka? Obserwuj profile bloga na Facebooku, Twitterze, Instagramie i YouTube. Jeśli podobało Ci się to opowiadanie, możesz postawić mi kawę. Dzięki!

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.