Boardwalk Empire – przemyślenia po zakończeniu piątego sezonu
Za mną ostatni odcinek Boardwalk Empire, znakomicie zrealizowanej produkcji o przemytnikach, gangsterach i politykach ze Stanów Zjednoczonych pierwszej połowy XX wieku. Historia została zakończona, wątki pozamykane. Pora podsumować moją burzliwą relację z serią.
Boardwalk Empire nie porwał mnie od pierwszego odcinka. Pod względem budowania atmosfery serial, owszem, od początku zachwycał. Zdjęcia, kostiumy, muzyka i aktorstwo pozwalały łatwo wkręcić się w świat nie do końca legalnych interesów prowadzonych w Atlantic City, Nowym Jorku czy Chicago. Scenariusz jednak mnie nie kupił i przez pierwsze odcinki męczyłem się przed telewizorem. Dopiero intrygująca końcówka pierwszej serii przyniosła zmianę. Od tego momentu Boardwalk Empire zaczął szybko zyskiwać. Wątki zrobiły się ciekawsze, intrygi lepiej napisane, akcja przyspieszyła, a osobowości bohaterów stały się jakby bardziej złożone. Nie raz w trakcie pięciu sezonów zostałem zmuszony do zmiany zdania na temat danej postaci i przejścia np. na stronę rywali dotychczas wspieranej grupy.
Boardwalk Empire mogło jeszcze trwać i trwać, ale twórcy uznali, że potencjał fabularny jest już na wyczerpaniu i podjęli decyzję o zakończeniu całości po piątym sezonie. Wszystkie otwarte wątki zostały zamknięte, a całość spięta klamrą w ciągu zaledwie ośmiu epizodów. To nie mogło wyjść produkcji na dobre. Piąty sezon wydaje się być napisany pospiesznie i składać z wielu mało przekonujących rozwiązań. Nie trafiła do mnie historia Chalky’ego w ostatnich odcinkach, nie polubiłem sposobu rozwiązania kwestii Masserii czy Maranzano, nie ucieszyłem się też z samego zakończenia. Na pewno po znakomitych sezonach trzy i cztery, a także zapowiedziach piątego (hasło „Nikt nie odchodzi po cichu” pobudzało wyobraźnię) spodziewałem się od końcówki więcej dobrego. Boardwalk Empire finiszuje tak, jak startował. Mało efektownie, trochę przewidywalnie, nie trzymając tempa i z rzadka wywołując większe emocje. Nie wszystko w nim jest złe, ale spadek poziomu widać dość wyraźnie.
Mimo to całą serię oceniam bardzo wysoko. Boardwalk Empire genialnie odtworzyło klimat czasów prohibicji. Przywiązanie twórców do detali wprost zachwyca, a aktorstwo to prawdziwy majstersztyk. Po obejrzeniu całej serii trudno powstrzymać się przed zagłębieniem prawdziwej historii tamtych czasów, poszerzeniem wiedzy o ówczesnych zwyczajach, muzyce, strojach i relacjach społeczno-politycznych. Mam nadzieję, że dawny Nowy Jork, Chicago i Atlantic City jeszcze kiedyś powrócą, choćby w spin-offie poświęconym dalszym losom Ala Capone’a czy Lucky’ego Luciano. Żal byłoby zmarnować potencjał drzemiących w tych bohaterach.