Red Steel #8: Psychodeliczne króliki i baletnice

Harry był skonsternowany. Wyglądał nawet na lekko przerażonego, gdy kończyłem spotkanie z czwórką przedstawicieli klanu wspierającego Sato. To potężni i niebezpieczni ludzie – wyszeptał – mam nadzieję, że wiesz co robisz. Wiedziałem. Jedyną szansą na odzyskanie Miyu było pokonanie Tokaia, a tego dokonać mogłem tylko, odbierając mu wpływy. Dopiero, gdy osłabię jego pozycję, będę w stanie ruszyć do ataku. 

Przede mną były cztery misje, w trakcie których musiałem przekonać do współpracy dawnych popleczników Sato lub odzyskać dla nich władzę. W pierwszej kolejności chciałem pomóc bliskiej przyjaciółce mojego mentora, która straciła władzę nad gejszami na rzecz psychopatki wiernej Tokaiowi. Zasugerowała mi jednak, że powinienem zdobyć wcześniej trochę doświadczenia, by móc stawić czoła takiemu wyzwaniu. Padło więc na opiekuna gier hazardowych, Tetsuo. Podejmując tę decyzję, nie wiedziałem jeszcze, że ruszałem na pomoc największemu psychopacie w całym Tokio.

Początkowo nic nie wskazywało na czekający mnie psychodeliczny rollercoaster. Ludzie Tokaia stawili mi czoła w jednym z lokali z pachinko. Ich przewaga liczebna dawała mi się we znaki, tym bardziej, że nadal targałem ze sobą karabin snajperski, więc byłem dość słabo uzbrojony. Po przedłużającej się strzelaninie załatwiłem wszystkich i ruszyłem na piętro, gdzie miał czekać mój cel. Dopiero na schodach na dach zorientowałem się, że w gruncie rzeczy nie mam żadnego opisu lub zdjęcia Tetsuo. Przygotowanie do misji nie stanowiło mojej mocnej strony. Otworzyłem drzwi, by zauważyć czekającego na mnie młodego mężczyznę. Był cały w tatuażach i choć temperatury nie należały do najwyższych, stał bez koszulki. Trzymany w ręku miecz połyskiwał. Wyglądał na psychola, więc mogłem założyć, że to Tetsuo.

Odrobione wcześniej w dojo lekcje bardzo się przydały. Coraz lepszy refleks i mocniejsze ciosy umożliwiły mi łatwe pokonanie nowego przeciwnika. Nie zdążyłem zadać mu nawet pytania o imię, gdy pogratulował mi wygranej i wręczył telefon. Niestety po drugiej stronie usłyszałem gruby głos,  który przedstawił się jako Tetsuo. Zagramy sobie w grę, która pozwoli mi zweryfikować twoje umiejętności – poinformował – musisz przyjąć moje zasady, jeśli chcesz zyskać mój szacunek. Pozwól więc mojemu przyjacielowi zabrać się na plac zabaw. Oczywiście rozumiesz, że musimy zawiązać ci oczy – dodał.

Grę czas zacząć

Nie brzmiało to dobrze. Miałem zaufać totalnym nieznajomym, o których słyszałem głównie negatywne wzmianki. Równie prawdopodobne było, że za moment wpakują mi kulkę w łeb i wrzucą do najbliższego śmietnika. Moim jedynym zabezpieczeniem była katana-giri. Musiałem wierzyć, że japoński honor obowiązuje także wśród osób ze zwichrowaną psychiką.

Obudziłem się w drewnianym domku, w którym ktoś rozpalił kominek. Było całkiem przytulnie. W rogu pokoju stał wielki królik, który za moment otworzył oczy i odezwał się głosem Tetsuo. Gotowy na zabawę? Będziemy bawić się w łowy. Ty będziesz króliczkiem, za którym ruszy wataha wilków –  poinformował – lepiej napij się przed wyjściem na zewnątrz, bo przyda ci się zapas energii. Posłusznie podszedłem do automatu i wybrałem pierwszy z brzegu napój. Wyleciało kilka puszek, a także pistolet i złamany miecz, który targałem z sobą od wydarzeń w hotelu. Odbezpieczyłem broń i ruszyłem w stronę okna. Wybiłem szybę i wyszedłem na… zaśnieżony, zalesiony teren ogródka. Co do cholery?! Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to wszystko tylko scenografia. Przebiłem się przez tekturowe drzewa i ominąłem armatkę śnieżną. Za wąskim korytarzem znalazłem manekina, który trzymał katana-giri. Moment później z głośników odezwał się głos mistrza gry, który ostrzegł, że za chwilę spotkam wyszkolonych łowców, którzy doskonale radzą sobie w tropieniu i zabijaniu króliczków. Wypowiedź zakończył szaleńczą salwą śmiechu, po której po plecach przeszedł mi dreszcz. W co ja się najlepszego wpakowałem? Zamiast ratować ukochaną, daję na siebie polować bandzie chorych psychicznie gości.

Na początek czekał mnie symulowany kurort narciarski, z kolejką linową i sztucznym lasem. Szczęście o tyle, że zasady jak na razie wyglądają na uczciwe, bo wynajęci do zabicia mnie oprawcy zostali też uzbrojeni tylko w pistolety. Na dodatek mistrz przygotował na terenie nieprzyjemne niespodzianki, zwisające w różnych miejscach, wypakowane materiałami wybuchowymi króliki. Kilka odpowiednio posłanych pocisków w ich kierunku pomogło mi sprawnie uporać się z pierwszymi najemnikami. Przy okazji nazbierałem trochę amunicji, by nieco pewniej pokonywać korytarze. Zignorowałem kolejkę linową i pieszo zszedłem po zboczu, czujnie obserwując otoczenie. Najwyraźniej na tym etapie autor zabawy nic więcej nie przygotował, bo nic się nie wydarzyło.

Zabawy szaleńca

Przygoda dopiero się zaczyna – rzucił głos Tetsuo z głośnika, zapowiadając, że ten długi dzień jeszcze potrwa. Na początek musiałem pokonać skąpany w ciemnościach korytarz, w którym ukrywało się dwóch dobrze zakamuflowanych zbirów. Trzymałem rękę na spuście i władowałem magazynek w pierwszy ruszający się przedmiot. Jęki potwierdziły trafienia. Po omacku przeszukałem ciała, zabierając M12. Automatyczny shotgun będzie dużym ułatwieniem w takich ciasnych korytarzach. Na niewiele mógł się jednak przydać, gdy po aktywowaniu panelu i rozświetleniu okolicy zostałem zmuszony do powrotu do kolejki linowej. Tam już czekali na mnie stojący na szczycie mini-góry snajperzy. Dla wyrównania szans mistrz gry na dole też zostawił jeden karabin z lunetą. Przytuliłem plecy do jednej ze skrzyń i spróbowałem ustabilizować oddech. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że jest tu dość zimno i z ust wydobywa się para. W kilku turach wyeliminowałem nieruchliwe cele. Chciałem szybko ruszyć na górę, nim przybędą posiłki, ale z armatek zaczęły wylatywać te cholerne wybuchające króliki. Zawróciłem, szukając sposobu na wejście do jednego z wagoników kolejki. Bezskutecznie. Zatrzymywał się za wysoko, a do platformy dla gości nie miałem dostępu.

Przez moment obserwowałem eksplodujące na zboczu króliki, próbując dopatrzyć się jakiegoś schematu w ich trajektorii lotu. Na daremno, bo wyglądało to na czystą losowość, różnica odległości potrafiła wynieść nawet dwa metry. Poszedłem więc na skraj pomieszczenia i postanowiłem przebiec przy samej ścianie. Musiałem tylko wymierzyć kroki tak, by nie znaleźć się zbyt blisko tego królika, który spada najbardziej z prawej. Udało się. Spocony, zmęczony, poobijany byłem praktycznie w punkcie startowym. Narastała we mnie frustracja. Dużo prościej byłoby znaleźć tego gnojka i rozwalić go, a potem zastąpić kimś zaufanym. Nie ja jednak mogłem w tej kwestii decydować. Biznes miał pozostać w rękach ludzi, z którymi kiedyś współpracował Sato. Tylko wtedy mogłem liczyć na wsparcie potrzebne, by rozprawić się z Tokaiem.

Powtarzałem to sobie w myślach, gdy Tetsuo kazał mi walczyć na miecze z facetami w strojach power rangersów. Gdy rozstrzelać mnie na lodowisku próbowały baletnice z brodami i owłosionymi rękami. Gdy polecono mi szukać klucza w gigantycznych jajach, co utrudniali najemnicy przebrani za tyranozaury, z karabinami i shotgunami w rękach. A na koniec jeszcze musiałem dojechać kawałek kolejką, po drodze niszcząc wybuchające króliki, które groziły wykolejeniem pojazdu i upadkiem z dużej wysokości. Podołałem kolejnym wyzwaniom i ku radości Tetsuo ukończyłem jego grę. Zgodził się mi zaufać i pomóc. Nie robił na nim wrażenia stos trupów, które w ramach tej bezsensownej zabawy zostawiłem za plecami. Może i miałem sojusznika, ale poważnie wątpiłem, czy mogę mu ufać.

Red Steel to wydany ekskluzywnie na Nintendo Wii FPS z 2006 roku, który jako jeden z pierwszych z gatunku próbował wykorzystać właściwości kontrolerów ruchowych. Jak wypada w praktyce? Opowiem wam o tym, relacjonując swoje boje w grze. Obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć żadnych ciekawych treści i dołączyć do jedynej takiej społeczności! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.

<— Poprzedni odcinek  Następny odcinek —->

<— Początek serii

Możesz również polubić…

2 komentarze

  1. Karol pisze:

    Uuuu… klimat całkiem w moim stylu. Mam nadzieję, że jakość grafiki jest lepsza niż na fotografiach 🙂

    • Brucevsky pisze:

      Jest trochę lepsza, ale jednak czuć, że Red Steel ma swoje lata. Ten poziom jest tak wykręcony, że głowa mała. Pod koniec to już człowiek zupełnie nie wie, co może czaić się za rogiem. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.