Red Steel #13: Dojo spływające krwią
SUV Harry’ego nie jest demonem szos, ale drogę do dojo pokonuję i tak w rekordowym czasie. Pod bramą nie stoją żadne samochody, które sugerowałyby przynależność do mafii. Przez kilka chwil łudzę się, że wyprzedziłem Tokaia. Zamordowany uczeń szkoły walki w przedsionku obiektu ostatecznie pozbawia mnie nadziei.
Daję się zaskoczyć, bo na miejscu nie czekają na mnie kolejni gangsterzy, a… wojownicy ninja. Ubrani w charakterystyczne, materiałowe i czarne stroje. Szybcy, zwinni, zabójczy i zaskakująco dobrze radzący sobie z bronią palną. To na pewno nie są żadni konserwatywni ninja, którzy honorują pewne zasady. Doskonale celują, więc muszę pozostawać cały czas w ruchu, by nie dać się zabić. Mam jednak jeden mocny argument po swojej stronie. Strzelba M12 świetnie sprawdza się w ciasnych korytarzach dojo i małych pokojach z tekturowymi ścianami. Zapas amunicji pozwala mi się wyszaleć i z łatwością przebić do nadal żyjącego szefa ochrony dojo. Ten obiecuje zaprowadzić mnie do Otoriego.
Na dziedzińcu wpadamy w pułapkę. Drogę zastępuje mi ninja z mieczem. Odsyłam swojego kompana do następnego budynku, a sam staję do walki. Początkowo osiągam zdecydowaną przewagę, przewidując ataki i udanie kontrując. Wydaje się, że za moment wygram, gdy mój przeciwnik nagle dostaje potężnego energetycznego kopa. Jest szybki, blokuje wszystkie ataki i brutalnie tnie kombinacjami ciosów nie do obrony. Obrywam kilkukrotnie, nim udaje mi się znaleźć lukę i zadać ostatni cios. Nie ma jednak chwili wytchnienia, bo jak tylko wróg z rezygnacją odrzuca swój miecz, na balkon wbiegają jego kompani z karabinami. Rzucam się do wejścia, by nie dać się rozstrzelać.
Walka z czasem
Dojo zaskakuje swoimi rozmiarami. Nie sądziłem, że może skrywać tyle pomieszczeń. W kolejnych pokojach zabijam napotkanych ninja, ale jestem zbyt późno, by ocalić uczniów Otoriego. Tylko jeden uchodzi cało z masakry. Pozostali zostają rozstrzelani lub rozpłatani katanami przed moim przybyciem. Otori bał się takiego scenariusza i dlatego tak bardzo próbował chronić swoją szkołę. Tymczasem sam naprowadziłem ich na trop dojo. A wszystko przez ten miecz, który wcześniej na pożegnanie dała mi Mariko. Nie przyniósł szczęścia, tylko krew, pot i łzy.
W końcu udaje mi się przebić do głównej sali. Widzę, jak Otori skutecznie stawia czoła dwóm wojownikom. Naprzeciw mnie wyskakuje trzeci. Kolejne trudne starcie, w którym wróg ostatkami sił rzuca się w furii do ataku i zaczyna przypominać niemal bezbłędną maszynę do zabijania. Mam coraz więcej ran na ciele.
– To komori! Byłem przekonany, że wszystkich zabiłem przed laty – rzuca wściekły Otori.
– Komori?
– Nie ma czasu na tłumaczenia, sam widzisz, że to potwory nocy. Ja odszukam Mariko, ty biegnij po katana-giri.
Słowa mistrza dudnią mi w uszach. To tylko potwierdza, że Tokai ma ogromne wpływy, skoro może posłać z misją nawet tak znakomicie wyszkolonych zabójców. Droga do kapliczki, gdzie trzymany jest rodowy miecz Sato jest długa i kręta. Muszę zeskakiwać z balkonów, pędzić wąskimi wewnętrznymi uliczkami i stawić czoła kilku barykadom utworzonym przez ninja. Otori musiał mieć ogromne finanse, żeby stworzyć tak potężne dojo. Ale był przecież członkiem yakuzy, bliskim współpracownikiem Sato, którzy znaczył bardzo wiele w Tokio. To wszystko tłumaczy. W kaplicy pojawiam się o minutę za późno. Jeden z komorich na moich oczach przecina ciało Mariko, która starała się desperacko obronić katana-giri, a następnie zabiera miecz i ucieka. Próbuję dostać się do rannej, ale drogę zastępuje mi inny ninja. Po raz pierwszy napastnik się odzywa. Triumfuje i każe się pożegnać z życiem. Pojedynek jest trudny. Rany dają o sobie znać, podobnie jak zmęczenie. Obaj trafiamy niemal naprzemiennie. Wiem, że nie mogę dopuścić, by mój oponent znowu wpadł w szał bojowy. Wyczekuję więc na dobry moment i paruję jeden z ataków, by wyprowadzić kontrę zakończoną cięciem oboma ostrzami po nogach. Atak mało chwalebny, ale skuteczny.
Wbiegam po schodach i widzę, jak z Mariko uchodzi życie. W ostatnich słowach przeprasza mnie za porażkę. Za moment obok nas jest już Otori. Nie wiem, co mogę powiedzieć, więc w milczeniu patrzę na smutny obrazek i przytulającego oddaną uczennicę mistrza. Wynoś się stąd – rzuca wściekły nauczyciel.
Posłusznie odchodzę.
Czy to naprawdę koniec? Przegrałem? Tyle dni pościgów, setki pokonanych kilometrów, stosy trupów za mną i na koniec porażka? Z zamyślenia wyrywa mnie Kajima. Zatrzymuję się na wysokości bramy dojo i odwracam w stronę jeszcze palącego się w zachodniej części dachu budynku. Kajima o nic nie pyta, tylko deklaruje, że mogę liczyć na jego pomoc. Informuje mnie też, że Sanro-kai są przetrzymywani w posiadłości na prowincji. Czyżby Harry próbował odzyskać utracone głupią decyzją zaufanie? W każdym razie to moja jedyna szansa. Ostatnia. Rozłączam się i wsiadam do samochodu. Nie ma czasu na regenerację sił czy odpoczynek. Wszystko albo nic.
Red Steel to wydany ekskluzywnie na Nintendo Wii FPS z 2006 roku, który jako jeden z pierwszych z gatunku próbował wykorzystać właściwości kontrolerów ruchowych. Jak wypada w praktyce? Opowiem wam o tym, relacjonując swoje boje w grze. Obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć żadnych ciekawych treści i dołączyć do jedynej takiej społeczności! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.