Red Dead Redemption 2 #3: Pijana legenda i szarlatan
Czasami zastanawiam się, co kieruje Dutchem i sprawia, że trzyma niektóre osoby w grupie. Taki Wujek lub pastor Swanson nijak nie przyczyniają się do poprawy naszej sytuacji, a tylko zużywają zapasy i jeszcze proszą się o kłopoty.
Może piszę to pod wpływem frustracji, ale trudno nie być wściekłym, gdy omal nie zostało się rozjechanym przez pociąg na moście, bo pewnemu pijanemu duchownemu zachciało się niecodziennych widoków i nierozsądnych spacerów. Następnym razem nie będę próbował wyciągać mu zaklinowanej nogi, a zwyczajnie odrobię kikuta lub zostawię go na spotkanie z lokomotywą.
„Boy” Calloway – rewolwerowiec legenda
Szukając spokoju, pojechałem do Valentine. Zatrzymałem się w zaniedbanym saloonie, który czasy świetności miał już dawno za sobą. Wolałem jednak ten lokal niż ponowną wizytę w przybytku, w którym dopiero co urządziłem z chłopakami małą demolkę. Dawno nie miałem dobrego obiadu w ustach i liczyłem na ciepłą strawę zjedzoną w ciszy i spokoju. Barman nie miał zbyt wiele do zaoferowania, ale po tych kilku dniach jedzenia ciastek i solonego mięsa, nawet ta owsianka była przepyszną odmianą. Trochę poprawiło mi to humor.
Przy okazji poznałem pewnego pisarza, który obrał sobie za cel spisanie biografii podobno legendarnego rewolwerowca, „Boya” Callowaya. Jak dla mnie ten śpiący na barze koło nas pijak nie wyglądał na nikogo groźnego. Autora najwyraźniej też zaczynał już irytować, bo swoim nonszalanckim podejściem i pociągiem do alkoholu, mocno oddalał od niego wizję stworzenia bestsellera. Chwilę pogawędziliśmy. Pulchny mężczyzna z kępkami włosów po bokach głowy wpadł na pomysł współpracy. Dał mi zdjęcia czterech innych mistrzów pojedynków w samo południe i poprosił o wypytanie ich o topiącego duchy przeszłości w alkoholu rywala. A w razie problemów, zabicie. Dziwna propozycja od dziwnego człowieka, ale udziały w zyskach ze sprzedaży książki przemawiały wystarczająco, żeby się zainteresować.
Szarlatan samobójca
W drodze powrotnej zajrzałem jeszcze do biura szeryfa i dowiedziałem się, że daje pięćdziesiąt dolarów za szarlatana-uzdrowiciela, którego medykamenty posłały na tamten świat już przynajmniej kilkanaście osób. Tropy wskazywały, że ukrywa się gdzieś w dolinie pobliskiej rzeki. Mając jeszcze kilka godzin do zmierzchu i niewytłumaczalną potrzebę przeżycia przygody, skierowałem wierzchowca na zachód. Pogoda sprzyjała przejażdżce, a cisza i spokój rozmyślaniom. Gdy oddalić się od błotnistego i cuchnącego trzodą Valentine, ten rejon naprawdę wiele zyskiwał. Pagórkowaty, pokryty wysokimi roślinami tymianku czy oregano i z rzadka poprzecinany piaszczystymi drogami oraz torami kolejowymi. Było w tym wszystkim coś uspokajającego i kojącego nerwy. Idealne miejsce dla ukrywających się przed prawem zbiegów z Blackwater.
Mój cel znalazłem rzeczywiście nad brzegiem rzeki. Zrobił sobie obozowisko na klifie, dobre kilka metrów nad rwącą rzeką. Czułem, że będzie kombinować, więc podszedłem go gadką o chorej matce. Jak tylko poddał się żądzy zysku i zaczął sięgać po swoje mikstury, wyjąłem rewolwer i wycelowałem. Nie przewidziałem tylko sytuacji, że spanikowany oszust straci równowagę i spadnie. Chwyciłem go w ostatniej chwili za chabety i wciągnąłem. Wdzięczny był tylko przez kilka sekund. Moment później przypomniał sobie, że chcę zabrać go do szeryfa, więc… sam skoczył z urwiska do rzeki.
Naiwnie liczył, że ukryje się w wodzie, ale ta postanowiła go zatopić i uwięzić na wieki. Ciągnięty rwącym nurtem zaczął mi umykać. Wsiadłem na jego konia, bo akurat był najbliżej i ruszyłem w pogoń. Trochę mi zajęło nim go dopędziłem. Miałem sporo szczęścia, bo przetrwał nawet spadek z parometrowego wodospadu. Gdy już siły go opuściły i zaczynał opadać na dno, złapałem ciało lassem i wyciągnąłem na brzeg. Dostał w ryj za głupie pomysły, a później spętany wylądował na koniu. Bredził jeszcze po drodze o tym, że źle się czuje, ale zignorowałem go i zawiozłem do Valentine. Szeryf był wyraźnie zaskoczony szybkością wykonania zlecenia, gdy załadowałem poszukiwanego do celi. Pięćdziesiąt dolarów wylądowało w kieszeni. Mogłem z czystym sumieniem wracać do obozu i uspokoić Dutcha kolejnym datkiem od starego dobrego Arthura. Człowiek czynu ze mnie, jak sam wspomniał.
Red Dead Redemption 2 to utrzymany w klimatach Dzikiego Zachodu sandbox, w którym poznajemy losy gangu Dutcha van der Linde’a. Swoje wrażenia z przygody spisuję w formie notatnika głównego bohatera, Arthura Morgana. Jeśli podoba Ci się ten fanfic, odwiedzaj Gralingrad regularnie, a nie przegapisz kolejnych odcinków. Obserwuj też profile bloga
na Facebooku/Twitterze. Możesz również wspomóc stronę na Patronite.