Rayman Raving Rabbids #3-ost.: Kolekcjoner przepychaczy

Rayman Raving Rabbids fanficOd momentu porwania minęło już kilka dni. Rayman miał za sobą krótką karierę filmową w świecie kórlików, w trakcie której wystąpił w kilkunastu dziwnych scenach na potrzeby wymykających się zasadom zdrowego rozsądku produkcji. Zdobyta popularność sprawiła, że porywacze zaczęli go darzyć sympatią i pozwolili mu na nieco więcej swobody.

Rayman nie tracił jednak czujności, bo wiedział, że wokół wciąż ma wielu wrogów. Był sam przeciw wszystkim, więc odpadała opcja otwartej walki o uprowadzonych wraz z nim przyjaciół. Małe globoksy musiał uwolnić sprytem. Przy okazji potrzebował też większej liczby przepychaczy do toalet, bo tylko dzięki nim był w stanie wydostać się poza wysokie mury okalające więzienie. Kórliki nie były bowiem najgłupszymi stworzeniami po tej stronie galaktyki (a może jednak?) i nadal trzymały Raymana pod kluczem. Mógł wykonywać różne prace i znaleźć też potrzebną chwilę relaksu w obiekcie, ale nie miał jednocześnie pełnej swobody.

Dziwne prace, głupie zabawy

Bohater rozpoczął żmudny proces ratowania globoksów. Podejmował się najtrudniejszych prac, jak strzyżenie owiec, dojenie krów, grupowanie trzody w zagrodzie i odprowadzanie małych świnek do macior. Na każdym kroku natykał się na miłe gesty niektórych kórlików, które zapraszały go do rzucenia w nich beczką w pokręconej wersji kręgli lub dziwną zabawę przypominającą curling. Obok tych będących wyraźnie pod wrażeniem jego umiejętności, nie brakowało jednak też wrogów, którzy chętnie stłukliby go kijami na kwaśne jabłko.

Walka z nimi otworzyła przed Raymanem nową możliwość. Odkrył, że wśród kórliczej społeczności są też gangi, niekoniecznie bardzo lubiane przez pozostałych. Wypowiadając im wojnę, stawał się kimś w rodzaju mściciela. W ten sposób uratował jedną wioskę rodem z Dzikiego Zachodu i oczyścił cmentarzysko z grupy hien cmentarnych. Do myślenia dał mu fakt, że parokrotnie musiał stawić czoła dziwnym maszynom uzbrojonym w rakiety. Czy kórliki to inteligentna (ale czy na pewno?), zaawansowana technologicznie rasa z kosmosu, która przybyła do jego świata? Zaczynał podejrzewać, że prymitywne gry i zabawy są tylko przykrywką, tanią rozrywką kórlików znudzonych życiem w futurystycznych, ultrakomfortowych miastach.Rayman Robot

Z drugiej strony, jak widział porywaczy walących się maczugami po głowach, z robalami w zębach wielkości najdłuższego palca, którzy problemy psychiczne leczą, otwierając pobratymcy czaszkę i wrzucając mu do głowy niewielką kulkę, zaczynał w swoją teorię wątpić. Kórliki były zdecydowanie bardzo trudne do rozgryzienia. Jednego dnia śpiewały mu „Odę do radości” pod celą i powierzały opiekę nad chórem, pozwalając nawet obijać twarze co bardziej fałszujących śpiewaków, by innego wypchnąć go bez spadochronu z latającego talerza.Rayman chór

Koniec końców, Rayman przepracował u kórlików piętnaście dni. Każdy jeden kończył w swojej celi z przepychaczem do toalet w ręku i świadomością, że wyrwał kolejnego małego globoksa z rąk porywaczy. Metr po metrze budował swoją specyficzną drabinę do wolności, przybliżając się do niewielkiego okienka i wyjścia poza mury więzienia. W końcu konstrukcja była gotowa. Za sobą zostawiał rozkochanych w nim, po części, gotowych zatłuc go maczugami, po tej drugiej części, kórlikowych psychopatów. W tym momencie za drzwiami celi śpiewali mu kolejną pieśń. Nie zamierzał jednak okazywać słabości i oglądać się za siebie. Nie było czasu na sentymenty. Wspiął się po przepychaczach i stanął przy oknie. Za moment znowu, jakby mający w tyłku gówniany radar, pojawił się ptak, który od kilku dni fajdał mu na podłogę, na ubranie, na twarz, na toaletę i na dywanik obok niej. Zemścił się. Nie mógł tak po prostu odpuścić.

Wyrzuty sumienia

Postawił pierwsze kroki poza celą i zaciągnął się świeżym powietrzem. Słońce świeciło wysoko, a wokół było zielono i pogodnie. Nikt go nie ścigał, nikt nie aktywował alarmu. Rayman spokojnym krokiem oddalił się od więzienia. Kilkadziesiąt minut później był już w domu, w swojej krainie. Przystanął nad kocem piknikowym i przewróconymi koszykami, w których smakołyków szukały owce. Przypomniał sobie, że zostawił w zamknięciu wiele małych globoksów. W euforii zapomniał o potrzebujących jego pomocy, bezbronnych przyjaciołach. Gdyby miał rękawy, teraz by je zakasał. Nie namyślając się długo, wskoczył do jednej z dziur, z której te ponad dwa tygodnie temu swój biały łeb wystawił pierwszy kórlik.

Wskoczył i utknął. Na amen.

Deadpool coś takiego skwitowałby krótko „That’s a lazy writing, Ubisoft”.

Rayman Raving Rabbids Ending

I to tyle w krótkim fanfiku na bazie Rayman Raving Rabbids. Podjąłem rękawicę rzuconą przez Towarzyszy, którzy zażyczyli sobie opowiadania na bazie szalonego zestawu mini-gier. Czy obroniłem się, dorabiając do tego filmową historię? Odpowiedź na to pytanie zostawiam Wam. Dajcie znać w komentarzach. Samą grę oceniam bardzo pozytywnie. Upływ czasu niespecjalnie jej zaszkodził. To nadal miodna, zabawna produkcja, którą można ukończyć w jeden wieczór lub rozłożyć sobie na kilka krótkich partyjek w tygodniu. Gdybym miał wskazać ulubione mini-gry, wybrałbym kórlicze kręgle i curling, ale przyjemne były też powtarzające się kilkukrotnie sekwencje celowniczkowe. Dzięki za lekturę i zapraszam do kolejnych odwiedzin w skromnych progach Gralingradu. Niedługo kolejna opowieść prosto ze świata gier. Jeśli nie chcesz jej przegapić, dołącz do grona Towarzyszów – polub Gralingrad na Facebooku/Twitterze. Możesz też wspomóc stronę na Patronite.

<—- Poprzedni odcinek

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.