Moja kariera w FM 2016 #50: Złapani za mordę na Velodrome

Chyba nawet najwięksi fani Ligue 1 nie przewidywali, że układ tabeli naszej grupy w Lidze Mistrzów po trzech kolejkach będzie tak wyglądać. Bayern na czele z siedmioma oczkami nikogo nie dziwił, ale już obecność Paris FC na drugim miejscu z tylko jednym punktem straty do Bawarczyków była czymś na miarę grubej niespodzianki.

Nad Porto mieliśmy cztery oczka przewagi, nad Zenitem nawet pięć. Wyglądało to naprawdę dobrze i coraz większa liczba kibiców zaczynała planować sobie wiosnę z Ligą Mistrzów na Stade Chariety. Jako trener musiałem pilnować, by w kadrze taka sodówka nikomu do głowy nie uderzyła. Odlecieć za bardzo zresztą nie pozwalała nam otaczająca rzeczywistość.

Puchary pucharami, ale pamiętajcie, że przede wszystkim musimy punktować w lidze, by za rok znowu móc pokazać się w Europie – przypomniałem zawodnikom na jednej z odpraw, która akurat poprzedzała konfrontację z Niceą. Przed nami jawił się kolejny mini-maraton trudnych gier, bo zaraz po starciu z zespołem z Allianz Riviery mieliśmy w kalendarzu wyjazd do Marsylii. Nie było łatwo, bo przeciwnicy potraktowali nas bardzo serio i wyraźnie grali na maksimum możliwości. Wyzwaniu jednak podołaliśmy. Zwycięstwo 2:1 sprawiło, że do autokaru piłkarze wsiadali pewni swoich umiejętności i gotowi na Stade Velodrome napisać kolejną piękną kartę historii.

I muszę przyznać, że pierwsze pół godziny było jak najpiękniejszy poemat, nagrodzona Pulitzerem twórczość, zapierający dech w piersiach zbiór wierszy słynnej noblistki. 3:0 było wyraźnym potwierdzeniem ogromnych możliwości Paris FC. Potem jednak wszystko się posypało. Olympique przeprowadził i wykończył sześć swoich akcji, nim na stadionie zabrzmiał końcowy gwizdek. Piłkarze z niedowierzaniem patrzyli po sobie i na tablicę wyników. Ja w tym czasie już szykowałem się na blitzkrieg na konferencji prasowej. Doskonałe znałem cel ataku – był nim grający tego dnia na stoperze Genga.

Nasz młody piłkarz i żelazny rezerwowy dostał swoją szansę, bo chciałem dać odetchnąć podstawowym stoperom. Dziennikarze w nim upatrywali powodów naszej klęski. Musiałem umiejętnie go bronić, wiedząc, że tego popołudnia wcale nie wypadł gorzej od Amiota, Accardiego czy Cem Ozturka. Cała nasza defensywa, cały wyjściowy skład, tego dnia zszedł z boiska przy wyniku 3:0 i pozwolił sobie na zlekceważenie rywala. To musiało spotkać się z konsekwencjami w postaci kompromitującego lania.

Wynik bolał tym bardziej, że zmazał dotychczasowy rekord bramek w Ligue 1. Poprzedni też należał do nas. Wówczas jednak my byliśmy po stronie zwycięzców, demolując Dijon 5:3. Moje obawy dotyczące coraz słabiej radzącej sobie linii obrony zdawały się potwierdzać. Chyba wielkimi krokami zbliża się moment korekt w ustawieniu – powiedziałem do siebie, patrząc w domu na plan taktyczny. Musiałem jednak znaleźć na to odpowiedni moment. Na kilka dni przed potyczką z Zenitem Sankt-Petersburg na Stade Chariety takich ruchów na pewno nie warto było robić…

Czy z Zenitem Paris FC wypadnie dużo lepiej i zrobi kolejny krok w kierunku awansu do fazy pucharowej? Nie przegap nowego odcinka mojej kariery – obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube.

<—————- Poprzedni odcinek  Następny odcinek ——————–>

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.