Moja kariera w FM 2016 #49: Lucky 7 w Sankt-Petersburgu
Wyglądało to źle. Zenit prowadził po 6 minutach 1:0 i zdawał się właśnie łapać wymarzony wiatr w żagle. To była po prostu idealna sytuacja dla goszczących nas Rosjan, by nadrobić wszystkie punktowe straty i pokazać światu, że Paris FC niekoniecznie jeszcze należy brać poważnie w Europie.
Sęk w tym, że nie miałem kadry złożonej z przypadkowych graczy, ani tym bardziej z juniorów zdolnych łatwo poddać się presji w takim momencie. W bój puściłem ogranych defensorów, na skrzydle biegał zawsze potrafiący podnieść kolegów na duchu Khaloua, a w środku pola powoli schodzący z pierwszego planu Boucandji Ca. Mój skład miał więc potencjał, by otrzepać się z kurzu po pierwszym straconym golu i wziąć w garść.
Alexis Zapata bywa niedoceniany, choć regularnie udowadnia, że zasługuje na uznanie. Jego doskonale wymierzony rogal przy słupku z 15 metrów na 1:1 tylko to potwierdził. Chwilę później PFC było już na prowadzeniu. Z bliska zamknął szybką wymianę podań strzałem po ziemi Mbodji i nagle to my staliśmy nad chwiejącym się na nogach rywalem. Kibice byli pod wrażeniem, nawet najwięksi fanatycy z Sankt-Petersburga na chwilę zamilkli. Ten rollercoaster jednak dopiero się rozpędzał.
Batalia trwała w najlepsze. Dzyuba wyrównał na 2:2, wykorzystując prosty błąd Accardiego, który nie utrzymał się na nogach podczas jednej z akcji Rosjan. Zaraz później uderzenie życia Romero dało Zenitowi prowadzenie 3:2. Spojrzałem na asystenta, który z niedowierzaniem obserwował wydarzenia na boisku. Trudno było się mu dziwić, lepszego scenariusza nie napisałby sam Tarantino. Paris FC wydawało się znowu stać na krawędzi. Morale mocno oberwało, wszak daliśmy sobie wydrzeć prowadzenie na trudnym terenie.
Na szczęście rywale mieli w kadrze Witsela, który mimo upływu lat nadal ma momenty odcięcia prądu i wystarczy dobry technik w składzie, by sprowokować go do głupiego zachowania. Khaloua kolejnym tańcem w okolicach pola karnego wręcz zaprosił Alexa do nieprzemyślanego wślizgu. Dwie minuty później Marokańczyk sam zamienił jedenastkę na gola. 3:3 mocno świeciło na tablicy wyników. Punkt, który brałbym w ciemno przed pierwszym gwizdkiem. Rosjanom po tym całym szaleństwie też jakby zaczął wystarczać. Nie chciał go jednak bardzo Maxime D’arpino, który dostał swoją szansę z ławki. Nabuzowany, jak po kilku litrach energetyka zagryzionych kiścią bananów, ściągnął na siebie światła jupiterów na obiekcie Zenita. W 93 minucie zamknął widowisko, uciszając cały stadion mocnym strzałem sprzed linii pola karnego. 4:3 poszło w świat.
Można by pomyśleć, że ostatni gol nie padł, gdyby podejrzeć nasz wracający do domu skład w samolocie. Było cicho i spokojnie – zmęczenie takim natłokiem zdarzeń robiło swoje. Nie spali tylko pojedynczy zawodnicy i członkowie sztabu szkoleniowego. Sam należałem właśnie do tej grupy. Analizowałem w głowie przebieg spotkania. Wracałem do licznych błędów w obronie, doceniałem ogromną wolę walki i odporność na stres moich piłkarzy. Próbowałem przypomnieć sobie występy poszczególnych graczy. Na dłużej zatrzymałem się przy kapitanie Ca, którego w tym sezonie wystawiam już tylko sporadycznie. Upływ czasu robi swoje, nie jest on w stanie rywalizować z Gomeltem i Koziello. Za kilka miesięcy kończy mu się kontakt, więc już lada moment wróci problem decyzji w sprawie nowej umowy. Jak się zachować? Pokazać ludzką twarz, czy jednak wybrać dobro klubu? Zaoferować nowy kontrakt czy puścić na bezrobocie? Szkoda, że tak rzadko wspomina się o pracy trenerów przez pryzmat właśnie takich trudnych chwil.
Co zdecyduję? Jak Paris FC wypadnie w kolejnych meczach ligowych i potyczkach Ligi Mistrzów? Nie przegap nowego odcinka mojej kariery – obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube.