Moja kariera w FM 2016 #35: Aż wypadli z butów
Wyjazdowe zwycięstwo 3:2 nad Marsylią było potwierdzeniem niezłej dyspozycji Paris FC na starcie sezonu. Po ośmiu kolejkach mój zespół utrzymywał się w czołówce, zaskakując dziennikarzy, którzy przecież wróżyli mu walkę o utrzymanie.
To był spektakularny triumf na Stade Velodrome. Mecz z gatunku tych, które przechodzą do historii i budują tożsamość klubu. Po 4 minutach przegrywaliśmy i nic nie wskazywało, że gospodarze tego dnia będą schodzić do szatni wściekli. Potem jednak dały o sobie znać atuty Paris FC, przede wszystkim genialne skrzydła. Khaloua wyrównał na 1:1, a prowadzenie drużynie zapewnił wypożyczony z Galatasaray Ince. Olympique strzeliło na 2:2, a moment później za któreś z kolei nieprzepisowe zagranie wyleciał nasz gwiazdor środka pola Gomelt. Na obcym terenie, w osłabieniu, zamroczeni po niedawnym golu rywali – nie byliśmy w uprzywilejowanej pozycji przed ostatnimi dwudziestoma minutami potyczki. Przyznam się szczerze, że modliłem się o dowiezienie remisu. Dlatego wpuściłem Alexisa Zapatę i poleciłem mu grać na czas, sporo bawić się piłką i uciekać przed rywalami w narożniki boiska. Nie mogłem przypuszczać, że zrobi on o wiele więcej i korzystając z chwili swobody strzeli na 3:2.
Kibiców rozpierała duma, a ja i moi podopieczni zewsząd zbieraliśmy pochwały. To był nasz czas. Tak się nam w każdym razie wydawało. Redaktorzy popularnych portali i poczytnych dzienników próbowali nakręcać atmosferę przed zbliżającymi się wielkimi krokami derbami Paryża. Wysyłali nas na Parc de Princes po kolejny skalp. To nie my tamtego wieczora znęcaliśmy się jednak nad oponentami…
0:6. Ledwie kilka dni po efektownym i podnoszącym prestiż zwycięstwie nad Marsylią, zostaliśmy zmieceni z powierzchni planety przez lokalnych rywali. Bezradni w defensywie, pokraczni w ataku, pozwoliliśmy się obijać, jak zebrany z łapanki koleś z siłowni w walce z Mannym Pacquaio. Zostaliśmy przywróceni do szeregu. Nie pierwszy już raz w mojej karierze przez Paris Saint-Germain.
To potrwa pewnie jeszcze dobrych kilka lat. By stanąć do walki z PSG, w której obie ekipy mają takie same szanse na zwycięstwo, będzie musiało minąć jeszcze wiele sezonów, a Paris FC będzie potrzebowało też sporo szczęścia. Możemy nadrabiać braki ambicją, mogę obmyślać genialne manewry taktyczne, ale trudno na boisku zakamuflować, że rywal wydał na jednego zawodnika biegającego po boisku sześciokrotność mojego całego budżetu na transfery. Na razie muszę więc skupić się na bardziej realnych celach i powalczyć o Ligę Europy. Na to przy równej formie mogę liczyć, w końcu gram w nieobliczalnej Ligue 1.
Tymczasem wielkimi krokami zbliżał się koniec roku, a więc dobiegał końca mój czas na podejmowanie kluczowych decyzji kontraktowych. Dwóm piłkarzom umowy kończyły się w ciągu kilku najbliższych miesięcy. Obaj sporo znaczyli w klubowej hierarchii, cieszyli się popularnością kibiców, ale jednocześnie prezentowali już tylko dobre umiejętności na boisku. Obecny kapitan i przez wiele lat lider środka pola Paris FC Boucandji Ca i lewy obrońca Amiran Sanaia, którego koszulki sprzedają się co sezon w liczbie kilkuset sztuk. Obaj mieli sprytnych agentów, którzy doskonale orientowali się w sytuacji swoich klientów. Wygórowane żądania finansowe mnie nie zaskoczyły. Po pierwszych rundach rozmów zawiesiłem negocjacje, szukając najlepszego wyjścia z sytuacji. Obaj nie są warci takich pieniędzy, jakie żądają. Obaj też wiele znaczą w klubie i wypuszczenie ich na wolny transfer może nadwyrężyć moją pozycję. Czasu na decyzję było coraz mniej, a dobre pomysły wciąż nie przychodziły…
Czy znajdę sposób na rozwiązanie tego kłopotu? Jak Paris FC zareaguje na lanie od lokalnego rywala? O tym wszystkim przeczytasz w kolejnym odcinku. Zachęcam do śledzenia profili Gralingradu na Facebooku, Twitterze i YouTubie.