Moja kariera w FM 2016 #124: Napęd 4×4
Szczęście nie przestawało się do nas uśmiechać w tym sezonie 23/24. Mieliśmy trochę potrzebnego farta w losowaniach, unikając trudniejszych rywali na wczesnym etapie rywalizacji. 11. runda Pucharu Francji z Lens też okazała się spacerkiem, co mogłem głównie zawdzięczać trenerskiej karuzeli w obozie przeciwników.
Lens bez trenera
Ile znaczy jedno wypuszczone z rąk marzenie. Lens przegrało z nami w poprzednim sezonie walkę o finał Ligi Europy i to wydarzenie stało się początkiem końca owocnej do tej pory współpracy klubu z Yvesem Bertuccim. Trudno z zewnątrz to stwierdzić, ale najwyraźniej ta porażka rozbiła tamten niezły skład, który później popadł w marazm i wrócił do drugiego, a momentami nawet trzeciego szeregu w ligowej stawce. Rozczarowany zarząd dojrzał problem i pożegnał Bertucciego. Z korzyścią dla nas, bo tymczasowy szkoleniowiec Junior Moraes nie zdołał w kilkanaście dni przygotować składu na potyczkę z Paris FC. Skończyło się klęską Racingu 0:3 i to bez choćby jednego oddanego strzału.
Ambitni Zieloni
Skład nie wykazywał oznak zmęczenia walką na kilku frontach, więc brnęliśmy dalej w krajowych pucharach, Ligue 1 i Lidze Europy. Drobne urazy wyłączyły mi z gry w pierwszych tygodniach lutego Khalouę, Fehama i Zeravica, co można było zakamuflować. Gorzej, że przed wyjazdowym starciem z Saint-Etienne o jedną kartkę za dużo złapali też trzej z czterech bocznych obrońców w kadrze, więc musiałem prosić o łatanie dziury po prawej stronie Calabresiego. Włoch nie zamierzał odmawiać, wszak Liverpoolowi wypadało się pokazać jako wszechstronny defensor.
Zieloni mocno wystartowali i wyszli na prowadzenie po 4 minutach i trafieniu Erica Lassalle’a. Na moich podopiecznych nie zrobiło to wrażenia, bo już nieraz byli w tej sytuacji na początku sezonu. Diaw wyrównał, a później sprawę w swoje ręce wzięli Balic i Ferati. Obaj przypomnieli sobie wreszcie, że mogą i potrafią też mieszać w ofensywie. Ten triumf okazał się tym cenniejszy, że w tej samej kolejce swoje potyczki przegrali Paris Saint-Germain i Marsylia. Nadrobiliśmy więc częściowo niedawne potknięcia.
Zima powoli zaczynała ustępować miejsca wiośnie, a to oznaczało wyczekiwany przez miliony fanów powrót europejskich pucharów.
O! Dnipro!
Większość czekała na Ligę Mistrzów, więc taki dwumecz Paris FC z Dnipro Dniepropietrowsk obszedł tylko część stolicy Francji i może kilka rejonów Ukrainy. Z wyjazdu na wschód przywieźliśmy remis 1:1, który w 83 minucie uratował Hoda. Było blisko blamażu, bo długo nie potrafiliśmy znaleźć sposobu na mądrze broniących się gospodarzy. Ci od samobójczego trafienia Mullera w 27 minucie praktycznie zamurowali się na własnej połowie i nawet niespecjalnie szukali swoich szans w kontratakach.
Zachowawcza gra na własnym boisku zemściła się, bo 1:1 nie dawało im specjalnego pola manewru w drugiej potyczce. Musieli zagrać odważniej, a taką postawę przyjęliśmy z otwartymi ramionami, jak najlepszy szampan przywieziony z Dniepropietrowska. 3:0 po hat-tricku Khaloui i dwóch asystach Feratiego zamknęło usta krytykom prasowym, nim ci zebrali się w sobie, by je w ogóle otworzyć. Kilku co mniej przychylnych mojej osobie żurnalistów ostrzyło już jednak pióra na kolejny dwumecz PFC w Lidze Europy. Czekała nas batalia z PAOK, który sensacyjnie wyeliminował w 1/16 finału Romę.
Rekord Cantiniego Hody
Czy bałem się Greków? Swoim osiągnięciem zrobili na mnie wrażenie, ale nie raz już widziałem ekipy z Serie A, które Ligę Europy sobie odpuszczały po wykonaniu planu minimum. Byłem spokojny, bo wiedziałem, że będzie kim straszyć rywali w nadchodzących spotkaniach. Po raz pierwszy od powrotu do zawodu miałem defensywę, która potrafiła zapewnić drużynie spokój, ale też atak, który był w stanie przestawić nawet zakopany w murawie autobus przed bramką. Utwierdził mnie w tym przekonaniu kolejny klubowy rekord, który padł w sezonie 23/24. Tym razem swoje nazwisko w annałach zapisał Hoda, notując piętnastą kolejną asystę. Czy znów mogłem się wstydzić? A jakże. Albańczyk pobił osiągnięcie Sebastiana Cantiniego z… 2017 roku. Przez siedem lat nie znalazłem lepiej podającego piłkarza niż doświadczony i przeciętny prawy obrońca, który poziomem nie wykraczał poza drugą ligę francuską.
Bałkańska przebojowość Zeravicy
Swoje miejsce w sercach kibiców PFC, ale też w notesach skautów europejskich gigantów, pragnął też zaznaczyć Momcilo Zeravica. Bałkańska krew buzowała w młodym Serbie, który przypomniał mi pod koniec lutego o złożonej mu wcześniej obietnicy. Miał dostawać więcej szans w pierwszym składzie. Skoro tak go nosiło, to zmieniłem wcześniejsze założenia i wystawiłem go w istotnym starciu z drugim w tabeli Monaco.
W 43 minucie zakończył efektowny rajd plasowanym strzałem przy prawym słupku, wprawiając Stade Chariety w euforię. Monaco padło na deski przed przerwą i miało piętnaście minut, żeby zaplanować kontratak. Być może trener gości coś wykombinował, ale najwyraźniej w tych wszystkich przedmeczowych analizach nikt z księstwa nie wziął pod uwagę, że w tym meczu na boisku pojawi się też dopiero odbudowujący formę Khaloua. Marokańczyk był głodny piłki i nie zamierzałem mu jej żałować. Dostał szansę z Dnipro, dostał też minuty z Monaco. Tym razem wpisał się na listę strzelców dwukrotnie.
Do końca sezonu 23/24 zostały cztery miesiące. Paris FC nadal miało szanse na cztery trofea. Wspominałem, że zawsze lubiłem czwórkę?
Nie przegap nowego epizodu – obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć kolejnych materiałów! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.