Moja kariera w FM 2016 #120: Pan snajper Diaw
Przedsezonowe ambicje musiałem chować po kieszeniach, bo po kiepskim starcie Paris FC wstyd było choćby wspominać w wywiadach czy komunikatach prasowych o mistrzostwie czy Lidze Mistrzów.
Plus był taki, że piłkarze coraz lepiej czuli się w zmienionym ustawieniu. Z Clermont co prawda też źle zaczęli, pozwalając Florianowi Aye trafić do siatki w 4 minucie, ale później Diaw ustrzelił hat-tricka i pozbawił oponentów złudzeń. Ładny ofensywny futbol pokazaliśmy też z Vittesse w Lidze Europy, z którym wygraliśmy 3:0. Nawet czerwona kartka Wallina w 71 minucie, kolejnego młodego obrońcy, którego poniosły emocje, nie narobiła nam kłopotów. Holendrzy w przewadze nie potrafili oddać celnego strzału na bramkę Alexandru.
Na powtarzanie „a nie mówiłem” wszystkim niedowiarkom było jednak dużo za wcześnie, o czym przypomniały mi remisy z Lille i Lyonem. Niby przeciwnicy z gatunku tych mocniejszych, z którymi podział punktów, nie powinien być żadną ujmą, ale jednak styl pozostawiał trochę do życzenia. W pierwszym meczu roztrwoniliśmy trzy gole przewagi po głupich błędach w defensywie Balicia i Gastona Silvy. Z Lyonem przez prawie siedemdziesiąt minut graliśmy w przewadze, bo Issiaga Sylla zarobił czerwoną kartkę za brutalny wślizg, ale kolejny słaby start oznaczał, że tę przewagę musieliśmy spożytkować na gonienie wyniku. Gole Mullera do szatni i Diawa zaraz po zmianie stron dały nam punkt.
Stare dobre PFC
Przed bitwą z czwartym w tabeli Bordeaux skupiłem się ze sztabem na treningach gry obronnej. Chciałem choć trochę zmniejszyć liczbę traconych przez zespół goli. W ostatnim czasie było w tym aspekcie bardzo przeciętnie, ale wiele trafień dostaliśmy po indywidualnych błędach. Przypominaliśmy więc do oporu o właściwej asekuracji na boisku i ćwiczyliśmy rozmaite scenariusze. Przyniosło to efekty, bo Żyrondyści przegrali z nami do zera. Jedyny gol padł już w 2 minucie, gdy golkipera zaskoczył efektownym strzałem z 30 metrów D’Arpino, rehabilitując się trochę za problemy sprawione nam kilka tygodni wcześniej głupią czerwoną kartką. Kolejne dwa spotkania też zakończyliśmy z czystym kontem, remisując 0:0 z Vitesse i ogrywając 2:0 Montpellier. Nagła poprawa nawet mnie lekko zaskoczyła.
Mieliśmy w tym momencie sezonu już zapewniony awans z grupy I Ligi Europy. W Ligue 1 po czternastu kolejkach plasowaliśmy się na siódmym miejscu z sześcioma oczkami straty do czwartego Monaco. Konkurenci roztrwonili wypracowaną przewagę, a my zacieraliśmy sumiennie to złe wrażenie z końcówki wakacji.
Rosła forma, przyszły wyniki, zaczęło nam nawet sprzyjać szczęście. Przed rokiem fatalne losowanie zmusiło nas do gry z Paris Saint-Germain na bardzo wczesnym etapie krajowego pucharu. Tym razem trafiliśmy w Pucharze Ligi na Niceę. Hitową parę stworzyły za to Monaco i PSG.
Tiba i długo wyczekiwany snajper
Chcąc przypieczętować pierwsze miejsce w grupie I Ligi Europy musieliśmy przynajmniej zremisować na wyjeździe z Bragą. Nie ryzykowałem zbyt wiele. Postanowiłem w tym meczu sprawdzić kolejny raz małą modyfikację taktyki, w której zamiast trzeciego środkowego pomocnika występuje trzymający się linii bocznej Zeravica. Taka asymetryczna formacja potrafi wywołać popłoch w szeregach rywala. Tym razem też tak było. Młody Serb wykonał zadanie znakomicie i w 61 minucie ukoronował doskonały występ golem na 1:0. Później co prawda znajome nazwisko dla kibiców Ekstraklasy, Pedro Tiba, wyrównał, ale punkt wystarczył nam do wygrania grupy.
Przedostatnie spotkanie w fazie grupowej Ligi Europy było jednym z niewielu w okresie jesienno-zimowym, w którym do siatki nie trafił Diaw. Krytykowany za pierwsze miesiące na Stade Chariety, w tym sezonie nie przestawał zachwycać. Dwoma trafieniami w wygranej batalii z Caen potwierdził dobrą dyspozycję. 10 grudnia mógł pochwalić się 17 strzelonymi golami dla PFC i trzema asystami. To nie mogło pozostać niezauważone w Europie. Węszyć wokół zaczęli wysłannicy Tottenhamu i Barcelony. Aktywniejsi byli Brytyjczycy. Kilkukrotnie na trybunach zjawił się nawet obecny szkoleniowiec ekipy z Londynu, Sebastian Larsson.
Mogłem w końcu powiedzieć, że doczekałem się bramkostrzelnego snajpera, który zapewnia zespołowi regularne dostawy goli. Los znowu się zdawał ze mnie naśmiewać, bo o ile jeszcze sezon czy dwa temu nie miałem na kim polegać, tak teraz niewiele słabiej od Diawa prezentowali się też Hoda czy Khaloua. Nasz marokański kapitan nie odpuszczał. W pojedynkę rozmontował defensywę Ajaccio, aplikując przeciwnikowi trzy gole. Zrobił to w o tyle efektownym stylu, że hat-tricka skompletował w 91 minucie, trafiając na 3:2.
Problemy z początku sezonu odchodziły w niepamięć. Paris FC dopadło tłum, który bił się o najniższy stopień podium. Jeszcze przed końcem roku było tylko punkt za plecami Marsylii czy Rennes. W Lidze Europy potwierdziliśmy potencjał i dominację w grupie, finiszując 3:1 z Genkiem. Khaloua trafił dwukrotnie. Jednego gola dorzucił Feham. Asystowali Zeravica i dwa razy Balic. Do dyspozycji miałem bogactwo piłkarzy, którzy potrafią zmienić oblicze spotkania. Odżyłem. Na święta naprawdę mogłem celebrować, ze spokojem zapatrując się w przyszłość.
I właśnie wtedy ktoś w Turynie wpadł na pomysł, by nieco zamieszać w moim życiu…
Nie przegap nowego epizodu – obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć kolejnych materiałów! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.