Moja kariera w FM 2016 #112: Bez fochów na El Madrigal
Jak nie początek roku bez skrzydłowych, którzy wyjechali na Puchar Narodów Afryki, to znowu marcowo-kwietniowa walka o pozostanie w grze bez kontuzjowanych gwiazd. W krótkim odstępie czasu Paris FC straciło na kilka tygodni Alexisa Zapatę, Tomislava Gomelta i Hichama Khalouę. Na światło dziennie wyłaził mój kolejny trenerski błąd.
Nagle okazało się, że w istotnym momencie sezonu stery swojej drużyny muszę powierzyć dzieciakowi Fehamowi, który jeszcze rok temu grał w rezerwach. W środku pola miałem jeszcze D’Arpino i Mbodjiego, ale już na ławce nikt nie czekał, by w razie co dać im chwilę odpocząć. Sam zaczynałem się zastanawiać, jak ja tę kadrę budowałem. W sezonie 2022/2023 wyłaziły kolejne błędy i niedopatrzenia, których trener z takim stażem nie powinien popełniać.
Używając brzydkich porównań, śmierdzieć zaczęło całkiem szybko. 0:1 z Niceą, 0:0 z Lorient. W obu potyczkach oddaliśmy sporo strzałów, mieliśmy większe posiadanie piłki, ale i tak nie udało się wygrać. Defensywne nastawienie plus osłabienia zrobiły swoje i pogubiliśmy punkty. Próbujące uciec nam Rennes, notowane na czwartym miejscu, nie potrafiło jednak na tym skorzystać i prezentowało się równie słabo. Byliśmy jednym z głównych prowodyrów kolejnej edycji wyścigu ślimaków.

I jeszcze na domiar złego naszym głównym rywalom sprzyjał fart.
Wymyślne manewry Villarreal
Kiepskie występy w lidze potwierdziły, że Paris FC dalekie jest od optymalnej dyspozycji. Tymczasem na Stade Chariety przyjechał Villarreal, by ze wszystkich naszych słabości skorzystać. Hiszpanie mieli kilka pomysłów na to spotkanie. Pokazywali to na murawie, stosując co chwilę wymyślne manewry ofensywne. Wszystkie jednak niezmiennie kończyły się piłką odbitą lub wyłapaną przez Sommarivę. Nasz golkiper od odejścia Festy grywał regularnie w pierwszym składzie i odwdzięczał się za zaufanie, potwierdzając niemałe umiejętności. Młody Włoch przyspawał do ławki biednego Skorupskiego, który chyba zaczynał godzić się z rolą wiecznego rezerwowego.
Sommariva uprzykrzył życie jedenastce Villarreal na tyle skutecznie, że do domu wracała nie ze spokojną zaliczką, a bagażem. Wygraliśmy 1:0. Do siatki trafił Diaw, który z bliska wykończył rajd wprowadzonego po przerwie Zeravicy. Przydało się to doświadczenie Serba zebrane w Vigo. Wynik był zaskoczeniem dla mediów, ale i tak nie przebił się na pierwsze strony gazet. Te zajęli zawodnicy Lens, którzy niespodziewanie ograli Borussię Dortmund 2:0. Ligue 1 była w gazie, a szansa na najmniej prawdopodobny półfinał nagle stała się o wiele bardziej realna. Wystarczyło tylko udźwignąć ciężar presji w rewanżach. W takiej chwili marzeniem byłby komfort wyboru rozgrywek, na których chcemy się skupić. Nie mogłem jednak wybierać. A przed wylotem na Półwysep Iberyjski mój skład czekał jeszcze trudny test z trzecim zespołem ligi, Lille.
Dokonałem niewielu zmian, poruszając się w wąskich ramach, w których umieściła mnie niezbyt ciekawa sytuacja kadrowa. Raporty medyczne wskazywały, że Gomelt i Khaloua mogą wybiec na murawę, ale obu wolałem oszczędzić i ewentualnie użyć w Lidze Europy. Na Lille wybiegł nieco przemęczony środek pola, sprawdzona ofensywa i … duet stoperów Del Fabro-Ongenda. Długo się wahałem nad tym wyborem. Nawet zdecydowałem się przegadać temat z Calabresim jeszcze przed ogłoszeniem składu meczowego. Włoch utwierdził mnie w przekonaniu, że jego rodak udźwignie ciężar. Później w szatni widziałem, jak po odprawie obaj przez chwilę rozmawiali i skleili piątkę. Poczucie jedności w końcówce tego szalonego sezonu może pozwolić nam pokonać przeciwności.
Del Fabro nie zawiódł. Z nieopierzonym Ongendą stworzył idealną zaporę, która zatrzymała Lille. Gospodarze nie wygrali po raz pierwszy od czterech kolejek. Bezbramkowy remis nie wywołał u nas euforii, bo nie zmieniał bardzo naszej sytuacji w lidze, ale był optymalnym rozstrzygnięciem. Na cztery kolejki przed końcem musieliśmy odrobić pięć punktów do pogrążonego w kryzysie Rennes i utrzymać dwa oczka przewagi nad naciskającą z tylnego szeregu Marsylią.
Rewanżowa bitwa na El Madrigal
Dobry występ duetu stoperów dał mi do myślenia, ale ostatecznie, gdy przyszło do bitwy z Villarreal, postawiłem na bardziej sprawdzoną i mniej chimeryczną dwójkę Calabresi-Amiot. Zmiennicy nie pokazywali na odprawie, żeby mieli z tym szczególny problem. Każdy w drużynie zdawał sobie, że stawka jest wysoka i ważą się teraz losy PFC. Nie ma czasu na strojenie fochów.
Ciężar sytuacji i oczekiwań początkowo nas przygniótł. W 32 minucie Borja Sanz wyprowadził ekipę z Hiszpanii na prowadzenie. Straty zostały przez gospodarzy w miarę sprawnie odrobione. Villarreal chciał pójść za ciosem i na bramkę Sommarivy sunął atak za atakiem. W 34 minucie Wallin desperacko ratował się wślizgiem na skraju pola karnego i zarobił żółtą kartkę. Osiem minut później rozpaczliwie próbował zatrzymać uciekającego mu skrzydłowego i zobaczył drugie żółtko. Ciężar odpowiedzialności zgniótł młodziaka ze Szwecji na miazgę. Sytuacja nie wyglądała dobrze z perspektywy tych kilkudziesięciu kibiców z Francji zgromadzonych na trybunach El Madrigal.
Gdy przez kolejne kilka minut gospodarzom nie udało się przełamać naszej uporczywej obrony, wrzucili na luz, zbierając się już jakby na odprawę do szatni. I wtedy ten moment gapiostwa koncertowo wykorzystał Dembele. Sędzia już spoglądał na zegarek, gdy skrzydłowy wkręcił smakowitego rogala z dziewiętnastu metrów obok zaskoczonego golkipera. Trybuny zamilkły. Trener rywali nie dał nic po sobie poznać, ale czułem, że w głowie właśnie rozwaliłem mu ten składany od dobrego kwadransa domek z kart.
Zmienić cały wydźwięk odprawy w kilka chwil umieją tylko najlepsi szkoleniowcy na świecie. A nawet im nie zawsze się to udaje. W tym przypadku Hiszpanie nie zdążyli się odnaleźć w nowej sytuacji. Liczyli chyba, że grając w przewadze gdzieś w końcu wepchną te dwa gole. Paris FC długo jednak trenowało żelazną obronę w ostatnim czasie i wytrzymywało napór. A w 77 minucie światła na tej piłkarskiej dyskotece zgasił Khaloua, wieńcząc kontratak zgrabnym minięciem wychodzącego bramkarza.
Lens też zrobiło swoje. Kibiców czekały „ligowe” półfinały. Jeden rodem z Premier League – Arsenal vs Liverpool, drugi dużo słabszy marketingowo z Ligue 1 – Lens vs Paris FC. W budynku klubowym na Stade Chariety zmieniło się powietrze. Dało się wyczuć atmosferę podniecenia i oczekiwania. Wszyscy już widzieli klub w finale. Jakby nikt nie zwracał uwagi, że dla Lens to nawet większe wydarzenie. Dla nich Liga Mistrzów to od kilku lat senne marzenie, które ma niewielkie szanse się spełnić. A tutaj dzieli ich od niego 180 minut zagranych na dobrym poziomie z teoretycznymi faworytami. Wcale nie lepszymi od tych, których już połknęli.
Nie przegap nowego epizodu – obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć kolejnych materiałów! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.