Moja kariera w FM 2016 #104: Kat Rafinha i rywal Cocu

Liga francuska słynie z wyrównanego poziomu i niespodzianek, ale chciałem w tym sezonie uniknąć sytuacji, w której przed wyjazdami na stadiony średniaków obawiam się o wynik. Niestety forma Paris FC nie pozwalała spokojnie szykować formy na kolejne spotkania w europejskich pucharach. Trzeba było solidnie przepracować okres nawet przed potyczką z Lorient.

Na Le Moustoir pojechaliśmy z nadzieją na przełamanie i zdobycie punktów potrzebnych do utrzymania się blisko podium. Dobrze wiedziałem, że to nie będzie spacerek, bo moi zawodnicy odpowiadający za kreowanie gry i strzelanie goli byli ostatnio zdecydowanie zbyt chimeryczni. I zgodnie z tymi niechcianymi prognozami do 70 minuty działo się na murawie niewiele. Obie strony stworzyły kilka akcji, ale nikt nie potrafił przejąć kontroli i celnie uderzyć. Kibice znowu mogli na nas narzekać. Na dwadzieścia minut przed końcem odrobinę magii wniósł Zeravica, nawijając jednego z obrońców i wychodząc sam na sam z bramkarzem. Strzału po długim słupku nie powstydziłby się żaden z jego bardziej doświadczonych konkurentów do gry na skrzydle. Radość trwała jednak krótko, bo solidna do tej pory defensywa w kolejnych pięciu minutach pozwoliła się dwa razy zaskoczyć. 1:2 oznaczało, że wypadamy poza czwórkę.

A już trzy dni później mieliśmy w Paryżu ugościć Barcelonę. Nadzieje były spore, a remis lub zwycięstwo znacznie zwiększałoby nasze szanse na wyjście z grupy H. Tym razem nie grałem już asekurancko. Potrzebne były gole i piękne akcje, by Duma Katalonii straciła rezon, zachwiała się i wróciła do domu na tarczy. Messi w 26 minucie wykorzystał talent i doświadczenie, by otworzyć wynik. Katalończycy mieli idealny rezultat. W przerwie zmotywowałem chłopaków, przypominając, że wiele do stracenia nie mają i wypadałoby dać coś kibicom, którzy ostatnio dzielnie znosili nasze wpadki. Złożyło się to tak fartownie, że w 49 minucie Dembele wyrównał, a PFC nabrało wiatru w żagle. Otworzyła się klapka, która wpuściła do środka wypowiedziane przeze mnie w przerwie słowa. Ruszyło natarcie. Ataki sunęły jeden za drugim, a Barcelona miała kłopot z uspokojeniem gry. W 62 minucie Ba skorzystał z zamieszania, by lekkim strzałem przy słupku zmienić wynik na tablicy na 2:1. Krzyczałem, że to dopiero początek i musimy być skoncentrowani, ale już moment później Messi przyjął futbolówkę wyrzuconą z autu, zakręcił obrońcą i dograł po ziemi na 9 metr. Suarez przyjął, obrócił się z kryjącym obrońcą na plecach i uderzył nie do obrony. 2:2 nie wyglądało jednak źle. To był dobry wynik. Szkoda tylko, że go nie dowieźliśmy, bo w 91 minucie Rafinha musiał jeszcze spróbować swojej szansy. Zrobił przewagę, która zaskoczyła moich piłkarzy i pozwoliła mu po szybkiej kombinacji strzelić na 3:2.

Benfica tymczasem nie zawiodła z Celtikiem. Oznaczało to tyle, że Barcelona ma już awans, a Benfica potrzebuje punktu z liderem, by też go przyklepać. Paris FC tymczasem pojedzie do Szkocji nie tyle, by spróbować wydrzeć awans do fazy pucharowej Champions League Portugalczykom, ale obronić trzecie miejsce i zagwarantować sobie spadochronowy skok do Ligi Europy. Musiałem prędko pozbierać swoich zawodników, żeby w piekle Glasgow nie spłonęli żywym ogniem.

Na domiar złego kolejny mecz ligowy przypadał z sensacyjnym liderem, Lille. Philippe Cocu odwala kawał dobrej roboty i na ten moment bardzo skutecznie prowadzi swój skład. Nikt inny w Ligue 1 nie prezentuje takiej regularności na boiskach, nawet faworyzowane Paris Saint-Germain. To nie wróżyło dobrze przed konfrontacją na Stade Chariety. Zdrowy rozsądek podpowiadał, by próbować kamuflować braki i zrobić z meczu partię szachów. Ostatnio jednak taka taktyka nie przyniosła drużynie wiele dobrego.

Skauci przygotowali tradycyjny raport na temat przeciwnika. Usiedliśmy i poświęciliśmy mu więcej czasu niż zazwyczaj. Wnioski były optymistyczne. Na papierze, na wielu pozycjach, byliśmy lepsi lub przynajmniej równie dobrzy. Przy wsparciu publiczności i mądrej taktyce mogliśmy to wygrać. Jako kandydat do tytułu wręcz powinniśmy. Wszystko leżało jednak w nogach tych kilku gwiazd PFC, które ostatnio błyszczały momentami. Postanowiłem posłać w bój ogranych i sprawdzonych podopiecznych. Bez dziwnych eksperymentów.

Gdybym miał określić nastawienie Lille, to użyłbym słów „z szacunkiem, ale bez bojaźni”. Przyjezdni wiedzieli, że potrafimy grać w piłkę, ale mając tak dobrą serię na koncie nie mieli podstaw, by się nas obawiać. Ku radości kibiców, nikt nie murował więc bramki i nie wjechał na murawę autobusem. Z Cocu, stojącym kilka metrów po prawej, mogliśmy z dumą obserwować, jak nasi zawodnicy dobrze trzymają formacje i realizują założenia taktyczne. Nie wyglądało na to, by ktoś miał tutaj ułatwić rywalowi zadanie. Zgodnie z moimi przewidywaniami, decydować miały i musiały indywidualności. Od pierwszych minut szczególnie aktywny był Dembele, który grał może czytelnie, ale i tak sprawiał wiele kłopotów rywalom po lewej stronie boiska. Potrzebne było podwajanie, by go zatrzymać. To z kolei otworzyło przestrzeń dla równie kreatywnego Alexisa Zapaty, który jak tylko dobrze wejdzie w mecz, potrafi zaczarować oponentów i publiczność. Z Lille z każdą minutą zachwycał coraz bardziej. W końcu wspomniana dwójka użyła trochę magii, by wyprowadzić Paris FC na prowadzenie. Podanie z klepki to może nic wyszukanego, ale rozegrane na niewielkiej przestrzeni, pomiędzy nogami graczy Lille, musiało robić wrażenie. Dembele wyszedł sam na sam i trafił do siatki.

Tyle wystarczyło. W tym meczu spotkały się dwie zbliżone umiejętnościami jedenastki, które tego dnia taktycznie prezentowały się wzorcowo. Trzy punkty powędrowały do tej, która miała w danej chwili magików po swojej stronie i potrafiła przełamać impas. Porażka dla Lille okazała się dotkliwa, bo oznaczała utratę fotela lidera. Na czoło wysunęła się kadra Monaco, notując trzecie zwycięstwo z rzędu. Dopiero trzecia była ekipa PSG, która w minionych tygodniach dwukrotnie zremisowała i przegrała jedną z konfrontacji. W czołówce, z apetytem na puchary, znajdował się też skład odbudowującego się Rennes, w którym niespodziewanie pierwsze skrzypce grał wypożyczony z Paris Saint-Germain Pierrick Petit. Wielu kibiców i dziennikarzy już zdążyło się zachłysnąć jego talentem. Rzekomo przewyższał umiejętnościami nawet Mbappe czy Dembele. Pytanie, czy w tak młodym wieku był już w stanie wprowadzić ligowego średniaka do europejskich pucharów? Jak na razie wszystko szło po jego myśli. Niestety dla nas, bo musieliśmy brać poprawkę na dodatkowego rywala w wyścigu o europejskie puchary.

Pierrick Petit – nowa gwiazda europejskiej piłki?

Nie przegap nowego epizodu –  obserwuj profile Gralingradu na Facebooku/Twitterze/YouTube, by nie minąć kolejnych materiałów! A jeśli podobają Ci się moje opowiadania i kariery – możesz też wesprzeć mnie na Patronite.

<——- Poprzedni odcinek  Następny odcinek —>

<—— Początek serii

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.