Moja kariera w FM 2016 #48: Jak Rocky Balboa
Od momentu losowania nie miałem wątpliwości, że to w starciach z Porto i Zenitem rozstrzygnie się nasza pucharowa przyszłość w tym sezonie. Kluczowe były dwa mecze na Stade Chariety – po prostu trzeba było w nich punktować.
Wcześniejsze triumfy nad Sportingiem na pewno dobrze zrobiły całej mojej ekipie, która nie tylko zyskała większą pewność siebie, ale też przewagę psychologiczną nad Portugalczykami. Już po pierwszym kwadransie meczu Paris FC – FC Porto dało się zauważyć, że przyjezdni trochę się boją, a my powoli zmierzamy w kierunku objęcia prowadzenia. Wykończenia brakowało długo i już wszyscy byli przekonani, że w pierwszej odsłonie gole nie padną. Wtedy jednak ostatni rzut rożny przed gwizdkiem sędziego zamienił na gola Dario Del Fabro. Zadaliśmy cios w najlepszym momencie.
Porto musiało w przerwie obmyślić plan reakcji – dalsza gra w chodzonego nie dawała im nawet punktu. Ja mogłem jednak moich podopiecznych na to przygotować. Pierwsze ataki po wznowieniu przyjęliśmy więc dzielnie, ciosy spadły na gardę, na tablicy wyników pozostało 1:0. Minuty upływały, na gościach rosła presja i robiło się w ich obozie nerwowo. Niczym doświadczony pięściarz lub filmowy Rocky Balboa poczekaliśmy na dobry moment, by znokautować rywala. 78 minuta – Alexis Zapata, 81 minuta – Hicham Khaloua. Nasi bajeczni technicy ustalili wynik. 3:0 oznaczało pierwsze historyczne punkty dla Paris FC w Lidze Mistrzów i ponad 6 milionów premii dla klubu.
Zarząd był zachwycony wynikami. Kibice byli nieco marudni, bo niepokoiła ich nierówna forma PFC na krajowym podwórku. Trudno się było z nimi nie zgodzić. Chimeryczni byliśmy zwłaszcza w obronie, którą przecież jakiś czas temu się szczyciliśmy. Wymęczony triumf 3:2 nad Lens i porażka 1:2 z Saint-Etienne tylko potwierdziły, że coś zaczyna się psuć na tyłach, niczym stare jogurty wyrzucone na zaplecze supermarketu. Nie przeszkadzało nam to jednak utrzymywać się w czwórce nadającej tempo wyścigowi po tytuł – w grze byliśmy my, Marsylia, PSG i… Dijon. Nieobecność Monaco i Lyonu cieszyła. Nasze szanse na drugie z rzędu podium bardzo rosły. Nie wierzyłem, by sensacyjnie grający na starcie Dijon zdołał utrzymać taką formę przez kolejne miesiące.
Przygotowania do wyjazdu do Sankt-Petersburga były nowym doświadczeniem dla całego klubu, czymś na wzór wyprawy Rocky’ego na walkę z Ivanem Drago. Takich dalekich podróży Paris FC jeszcze nie odbywało. Na szczęście był dopiero początek października, więc nie czekały nas jeszcze mordercze mrozy, które obecnych w kadrze Włochów i Afrykanów mogły poważnie przerazić. Po triumfie nad Porto w kadrze panowały znakomite nastroje, ale daleko było nam do odprężenia. Wszyscy pamiętali klęskę z Bayernem i wiedzieli, że zbyt lekkomyślne podejście może oznaczać podobny blamaż w Rosji.
Gdy Artem Dzyuba świętował pierwszego gola z kolegami już w 6 minucie spotkania, w głowach kibiców mogły pojawić się najgorsze myśli. Sam przez ułamek sekundy poczułem strach na myśl o czarnym scenariuszu i nagłówkach gazet i portali wyśmiewających mnie oraz całą drużynę…
Czy Paris FC zostanie upokorzone w Rosji? A może jak Rocky pokona rywala na jego terenie? O tym w kolejnym odcinku. Nie przegap ciekawostek z Football Managera i informacji o nowych epizodach – znajdziesz je na Facebooku/Twitterze/YouTube.