Moja kariera w FM 2016 #28: Wściekli na boisku i szybcy w punktowaniu
To była sportowa wściekłość. Piłkarze Paris FC przypominali zespół monstrów z Kosmicznego Meczu na początku ich potyczki z Królikiem Bugsem i spółką. Rywale z Chamois Niortais mogli tylko przełknąć głośno ślinę i wyczekiwać na kolejne ciosy. Te padały tamtego wieczora w stolicy Francji często.
Khaloua napoczął gości już w szóstej minucie, a przed przerwą sytuację uspokoił Fauvergue. Zaraz po zmianie stron sygnał do dalszych ataków dał Vada, a potem dzieła zniszczenia dopełnił Petropoulos. 4:0 jeszcze nie zapewniało nam mistrzostwa, ale przybliżało do niego dość znacznie. Tak w każdym razie myślałem, nim podszedł do mnie asystent i poklepał po plecach. Potem, cały czas tylko tajemniczo się uśmiechając, wskazał na ekran trzymanego w dłoni smartfona. Wicelider i nasz główny konkurent przegrał na boisku zdegradowanego już US Creteil-Lusitanos. Nikt już nie mógł nam odebrać zwycięstwa w Ligue 2. Kibice mogli zapomnieć o klęsce ze Strasbourgiem i straconej szansie na finał Pucharu Francji. Rozpoczynała się fiesta.
Piłkarze jednak dobrze wiedzieli, że na tym poziomie rozgrywek nie mogą na trzy kolejki przed końcem spuścić z tonu. Konkurenci ze składu tylko czekali na miejsca dotychczasowych gwiazdorów, wciąż trwała też rywalizacja o tytuły króla strzelców i asyst, a także indywidualne nagrody. Część moich podopiecznych zamierzała grać na maksa do końca wyłącznie z powodu własnych ambicji, inni, jak bramkarz Thebaux, z nadzieją na zareklamowanie się na rynku. Niezależnie od źródeł ich zapału, mogłem się tylko cieszyć.
Paris FC w ostatnich trzech kolejkach sezonu potwierdziło, że w tym sezonie było po prostu najlepsze w Ligue 2. Pokonanie na Stade Chariety 2:1 trzeciego, wciąż walczącego o podium Valenciennes, tylko potwierdzało, że w stolicy stworzyłem zabójczą mieszankę bardzo dobrych umiejętności i mierzących wysoko charakterów. Na metę wpadliśmy w rewelacyjnym stylu, niczym Usain Bolt na igrzyskach za swoich najlepszych lat. Czternaście punktów przewagi nad US Orleans, które na finiszu złapało już wyraźną zadyszkę, 88. oczek na koncie, co stanowiło nowy rekord rozgrywek. Wobec takich osiągnięć musieliśmy wygrać też rozmaite plebiscyty. Ja zostałem trenerem roku, Cantini ustanowił rekordowy wynik średniej oceny w sezonie, z notą 7.61, Thebaux zdobył tytuł golkipera rozgrywek. W trójce gwiazd Ligue 1 pierwszy był Khaloua, z piętnastoma golami i ośmioma asystami w trzydziestu jeden potyczkach, a trzeci Ndongala. Byliśmy po prostu na każdym polu bezkonkurencyjni.
Czy w takim momencie można się czymś martwić? Piłkarze nie musieli, ja jednak tak. Średnia kibiców, pomimo naszych osiągnięć, ledwo przekroczyła 2500 osób, co było jednym z najgorszych wyników w Ligue 2. Stąd też w przeciągu całego roku klub stracił aż 19 milionów złotych, co stanowi 46 procent obrotów Paris FC. Z mniej przyjemnych analiz kadrowych wyszło mi, że Romain Grange opuścił 45 procent spotkań z powodu urazów. Kolejny w tym niechlubnym rankingu Dickmann, który po sezonie wraca do Novary, nie mógł zagrać w tylko 18 procentach konfrontacji.
Kilka dni po ostatniej suto zakrapianej alkoholem imprezie w ramach celebracji sukcesów, gdy piłkarze rozjechali się na urlopy, wcześniej odbierając zasłużone premie, ja rozpoczynałem już kolejny rok pracy. Trudniejszy, bo w Ligue 1, gdzie każdy punkt i zwycięstwo będą prawdopodobnie na miarę złota. Wiele zależało będzie od wakacyjnych miesięcy, w których będę musiał skompletować odpowiednią do tego zadania kadrę, popracować z zarządem nad unormowaniem finansów i przeprowadzić pewnie z kilkanaście trudnych rozmów. Będą smutne pożegnania, gorzkie zwolnienia i być może chwile radości, gdy przekonamy do siebie ciekawe talenty lub hojnych sponsorów. Zabawa dopiero się zaczyna.
Nie chcesz przegapić żadnych wieści z frontu walki Paris FC o podbój Europy? W takim razie dołącz do społeczności Gralingradu na Facebooku i Twitterze, a na pewno nic Ci nie umknie.