Laser Disco Defenders #1: Że kto?
Los lubi płatać człowiekowi figle, a w moim przypadku jest ostatnio wyjątkowo dowcipny. Podczas swojej międzygrowej wędrówki trafiłem więc do przedziwnej galaktyki, w której ton wszystkim wydarzeniom nadaje muzyka. Oho, już mnie nawet zaczęło łapać, bo wplatam muzyczne określenia w zdania. Gdzie jestem, co robię i kogo spotkałem? O tym opowiem wam w moim pamiętniku, poświęconym Laser Disco Defenders.
Dzień 1: Poznaję Laser Disco Defenders
Nie mogło być dziwniej. Na skutek zbiegu okoliczności trafiłem na pokład roztańczonego w rytm muzyki disco statku kosmicznego, który jak się okazało należy do grupy Laser Disco Defenders. Kim są ci doskonale ze sobą skomponowani bohaterowie? To grupa muzyków, którzy wyruszyli z misją powstrzymania złego Lorda Monotona. Pozbawiony słuchu muzycznego domorosły twórca wyjątkowo źle przyjął porażkę w intergalaktycznym konkursie estradowym i postanowił zamęczyć całe uniwersum swoimi fałszami. W tym celu zamierza wykorzystać księżyc pełniący rolę gigantycznego głośnika i rozgłośni radiowej w jednym.
I tak wylądowałem w tym specyficznym gronie i zostałem członkiem bandy szaleńców, dla których disco to jedyna droga życia. Liderem wesołej kompanii jest różowowąsy Mr. Baker z równie oczojebnym afro na głowie. Bardzo zaangażowany w swoje dzieło i skąpany po czubki ufarbowanych włosów w klimatach dyskotek lat siedemdziesiątych. Jego prawą ręką jest Donna, która pokochała kolor sraczkowatozielony i najwyraźniej przed laty poświęciła zdecydowania zbyt wiele czasu na wieczory filmowe z „Mamma Mia”. Do tego skład uzupełnia roztrzepana i bezczelna Liz, która ma ADHD do potęgi trzeciej oraz nieco fajtłapowaty, cwaniaczkowaty i wyglądający na gościa, który ma na wszystko wywalone Tommy. Le Wąs, bo jego górną wargę otula wystylizowany niebieski wąs, który bez wątpienia zapewniłby mu angaż w amerykańskich serialach lat osiemdziesiątych.
I teraz najlepsze. Nigdy nie zgadniecie, jak zamierzają oni pokonać złego lorda i jego przydupasów. Okazuje się, że mogą strzelać z dłoni lub palców laserami. Jak tylko poznałem ten ciekawy fakt, postanowiłem przestać zgrywać kozaka i samemu wskoczyć w pożyczone dzwony.
Dzień 2: Słodki głos w słuchawce
Mr. Baker ze wszystkimi detalami opisał mi motywy Laser Disco Defenders i zdecydowanie zbyt dokładnie przedstawił wszystkich członków drużyny. A potem, skoro nasza międzygwiezdna podróż się przedłużała i ma jeszcze trochę potrwać, posłał mnie na arenę treningową. Tak żebym mógł nabrać wprawy i w przyszłości się na coś przydać.
Wylądowałem w jakiejś szaroburej jaskini, której kolorytu dodawały jedynie sporej wielkości formacje kryształowe w niektórych miejscach. Bez większych kłopotów ogarnąłem sterowanie jetpackiem, który ułatwia śmiganie po obszarze i rzuciłem się w rajd po korytarzach. Wkrótce wpadłem na pierwsze wieżyczki strażnicze. Byłem jednak zbyt szybki dla tych głupich maszyn, bo celną serią rozwaliłem obie, nim zdążyły naładować swoje pociski. A za moment sam zacząłem obrywać od wystrzelonych wcześniej laserów, które odbiły się od ściany i wróciły w moim kierunku. Dopiero wtedy Mr. Baker raczył swoim barrywhite’owym głosem w słuchawce powiedzieć mi, że w przyrodzie nic nie ginie, a te mocne muzyczne lasery zostają na arenie na zawsze, więc każdy strzał ma znaczenie. Możecie więc domyślić się, jak poharatany wyszedłem z tego treningu, w którym miałem też okazję poznać dostępne mi czasami specjalne zdolności, jak laserowy miecz, czarna dziura pochłaniająca lasery czy maxpayne’owy bullet-time podczas celowania. Spałem tego wieczora jak słodki bobo, w rytm tłustych bitów sączących się z głośników w sypialni.
Dzień 3: Pora ruszać, DJ Bobo!
Mr. Baker zbudził mnie z samego rana, tłukąc jajami o patelnię. W sensie, że robił dla wszystkich jajecznicę na śniadanie. Jak wszystko na tym szalonym statku, była dziwnie pstrokata i smakowała jakoś tak niewyraźnie. Ale bez obfitego śniadania, jak mówił Mr. Baker, nie ma szans na dobry dzień. A dzisiaj jest dobry dzień, bo lecimy dokopać temu fajfusowi Monotonowi!
Znowu więc trafiłem do znajomych jaskiń. Tym razem dużo lepiej zorientowany w sytuacji i przygotowany na niebezpieczeństwa, starałem się eliminować strzegące korytarzy wieżyczki celnymi salwami. Dostępny mi laser był specyficzny, bo jakby wylewał się z palca wskazującego i ciągnął później w eterze niczym wąż-żelka. Ale przynajmniej nie był zbyt ruchliwy, więc mogłem stosunkowo łatwo go omijać.
Szpanerskie kocie ruchy wystarczyły mi ledwo do trzeciego zestawu jaskiń. Tam już spotkałem nie tylko wieżyczki, ale też dziwne okrągłe konstrukcje. Te, po wykryciu ruchu w bliskiej odległości, wystrzeliwały w cztery strony świata mocne salwy laserów. Koło nich biegały dziwne roboty, które albo do mnie strzelały, albo próbowały staranować. Nawet nie wiem, kiedy Mr. Baker teleportował mnie na statek. Mam wrażenie, że przed utratą przytomności usłyszałem jeszcze z jego ust słowa – jak się masz, maleńki. Oby był to tylko zły sen.
Laser Disco Defenders to wydany w 2016 roku na szereg platform twin-stick shooter, a więc zręcznościowa strzelanka, którą wyróżnia muzyczna otoczka disco. W ramach swojej przygody po wirtualnych światach sprawdziłem, jak wypada w praktyce, a swoje wrażenia spisałem w formie dostępnego na blogu opowiadania.